środa, 21 stycznia 2015

Run Empatia run

Zawsze bieganie kojarzyło mi się z czymś nieprzyjemnym. Wynika to z mojej traumy z dzieciństwa. Mam starszego brata, który zawsze był pasjonatem aktywności fizycznej, a mnie jako młodszą siostrzyczkę zwyczajnie do tego zmuszał różnymi metodami. Jak dziś pamiętam jak zasmarkana z płaczem goniłam go podczas jego joggingu, gdy ten nikczemny narzucił takie tempo, że moje małe, krótkie nóżki wysiadały po kilkuset metrach. No, ale cóż mogłam sierotka zrobić, jak ciemno, jak wielki las, a za każdym drzewem czaił się " potffól" Jak ja nie lubiłam tego biegania. Lubiłam za to sprawdzić co ma w środku wypasiony, elektroniczny zegarek brata. Lubiłam zrobić zupę z jego ołowianych żołnierzyków. Lubiłam z koleżanką powrzucać do rowu melioracyjnego skrzętnie kolekcjonowane przez niego stare monety. Kochał mnie za to! Och jak on mnie kochał :)
 Unikałam zawsze biegania jak ognia! Każde wspomnienie związane z bieganiem nie było niczym przyjemnym. Jako mała dziewczynka mieszkałam kilka km od babci, u której bardzo lubiłam spędzać czas. Były tam moje kaczuszki, moje małe króliczki, krowa Lambada ( tak, nasza krowa miała imię) Wszystko było lepsze niż w domu. Potrafiłam się bawić u babci całymi dniami. Od domu dzieliły mnie jakieś dwa kilometry. Dla takich małych nóżek te dwa kilometry były niemalże maratonem. Babcia zawsze dbała, żebym nie wracała do domu późnym wieczorem i tłumaczyła jakie to złe moce czają się za wielką topolą, za krzakiem bzu. Ja zawsze starałam się wracać do domu za dnia, zgodnie z przykazaniem babci, coby mnie te "potfffoly" nie dopadły. Do czasu. Nastał taki dzień, kiedy ostrzeżenia babci, że robi się ciemno i pora wracać do domu nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Zabawa z króliczkami, kaczuszkami i tą całą resztą była tak zajmująca, że w nosie miałam "potfoly" i zgrywałam najodważniejszą dziewczynkę na całej wsi. Godz. 21 - ciemno jak cholera. Strachy zaczynają się czaić za każdym drzewem, krzakiem, są wszędzie. Jak ja wrócę do domu. Telefonu babcia nie miała, odprowadzić nie mogła, bo sama ledwo chodziła.


"Babciu! Nie martw się. Ja wrócę sama" - odważnie zapewniałam, chociaż ta ciemna noc przyprawiała mnie o palpitacje serca. Nie dam się strachom i potworom!
Muszę mieć "krzyż" Tak - krzyż. Na tamten czas wierzyłam jeszcze w moc tajemną krzyża. W komórce babci znalazłam dwie deski i sprytnie skonstruowałam gigantyczny krzyż. Krzyż był mniej więcej mojej wielkości. Z tym ciężkim gigantem wyruszyłam w drogę. Tłumaczyłam sobie w duchu, że jak mam krzyż, to żaden potwór mi krzywdy nie zrobi. Moje przekonanie o cudownej mocy krzyża prysło jak bańka mydlana, gdy zgasły przydrożne latarnie. O losie! Serce podeszło mi do gardła, nogi jak z waty. I się zaczęło! Nie wiem skąd ja znalazłam tyle sił w nogach, bo zaczęłam sprintem zapierdzielać do domu z gigantycznym krzyżem w łapkach. To był mój pierwszy maraton z krzyżem. Dobiegłam cała i zdrowa oczywiście. Zapłakana, ledwo żywa, ale szczęśliwa, że krzyż mnie obronił. To nic, że nazajutrz wszystkie baby we wsi pytały mojej mamy, "czy z Empatią na pewno jest wszystko w porządku". Patrzyły na mnie spode łba i się dziwnie uśmiechały. Ja zwyciężyłam i jeszcze bardziej znienawidziłam bieganie.

 Piszę, o tym, bo po kilkunastu latach postanowiłam wrócić do biegania. Oczywiście bez krzyża. Trzymajcie za mnie kciuki, coby mnie żadne strachy i potwory nie złamały.

środa, 14 stycznia 2015

Hobbit - przegrana bitwa

Nie będę się tu bawić w recenzenta ekranizacji trzeciej części trylogii Tolkiena. Jest ich w sieci na tyle dużo, że po przeczytaniu kilku z nich można ten film znienawidzić lub w podskokach udać się na niego do kina. Każdy swój rozumek ma, niech sam decyduje.
Mnie Hobbit, no może nie sam Hobbit, przyprawił o palpitację serca i ogromnego nerwa. Oczywiście za sprawa mojej durnej,  dziecinnej natury, która czasem się objawia w momentach, których sama nie jestem w stanie przewidzieć. Ehhh
Przed każdym seansem są reklamy, morza reklam, godziny reklam, lata świetlne reklam. Cztery litery już Cię zaczynają piec w trakcie samych reklam, a co mowa wytrzymać jeszcze film. (PS. nie mam hemoroidów- to tylko nadpobudliwość:))
Reklamują wszystko: najnowsze smartphone, kremu przeciwzmarszczkowe, sieci handlowe, firmy sponsorujące, frytki, dywany, ubezpieczenia na życie -te głównie chyba przed horrorami, zabawki dla dzieci, zabawki dla dorosłych, szarlotkę, pokazują co będzie w kinie za rok, tydzień... stop!!! Wróć!
Szarlotka!!!
No masz, jak mogą być tak bezczelni i pokazywać moje ulubione ciasto. Jęzor na brodzie, ślina kapie na dywan niemalże. Ja chce szarlotki!!! Gdybym była z Bunią* w kinie pewnie bym zrobiła oczy Shreka i wieczorem w domu czekałaby na mnie cieplutka, pyszniutka, kruchutka szarlotka.  Nie ma Buni, nie ma szarlotki! Eee tak łatwo się nie poddam, proponuje zakład osóbce, która ma to szczęście siedzieć ze mną w tym nieszczęsnym kinie i jak widzę, też się zwija z nudów czekając, aż te pier... reklamy się skończą.
Zasady proste: każdy podaje czas w minutach, czas, przez który te reklamy będą jeszcze emitowane.
Wygrywa osoba, którą obstawi najbliżej. Stoper - czas start!!!
Na szali moja kruchutka, cieplutka, pyszniutka szarlotka, drugie obstawione ciasto to tort ( fuck) czekoladowy. Łaaa nie mogę przegrać, ja w swoim krótkim życiu nie splamiłam się zrobieniem żadnego tortu. Przecież to tuczące, ciężkie, niezdrowe!!! Szarlotka musi wygrać!!!
Nigdy tak szybko mi reklamy w kinie nie zleciały, nigdy tak nie błagałam o jeszcze kolejną i kolejną. Jak opętana! Opętana byłam, już czułam zapach cynamonu, już prawie poczułam smak mojej ukochanej szarlotki.

Tort czekoladowy by Empatia

Niestety pech chciał, że przegrałam z kretesem, o całe 4 minuty. Masz babo placek, masz tort czekoladowy. Nie mogłam się z tym pogodzić przez cały czas trwania filmu, no ale przegrywać też trzeba umieć. Trza zakasać rękawy i upichcić to przeklęte ciasto.
Jakimś cudem się udało, jakimś cudem Ci co jedli twierdzili, że pyszne.
Pisze ten post kilka dni post factum i informuję, że osoby konsumujące tort czekoladowy w wykonaniu Empatii żyją i mają się dobrze - ufff, a Wam polecam zabawę liczenie reklam - czas  emisji przeklętych reklam mija szybko, chociaż nie zawsze przyjemnie :)

Ściskam czekoladowo!

PS. Bunia - Mama Empatii

piątek, 9 stycznia 2015

Wolontariusza szukam od zaraz ...

Na pytanie " co było pierwsze jajko czy kura?" nikt chyba jeszcze poprawnie nie odpowiedział? Od groma jest pytań, na które nie znamy odpowiedzi, albo odpowiedź na nie przychodzi nam z wielkim trudem. Dziś będzie o odwiecznym pytaniu, które rodzi się co dzień w głowie takiej korpokury jak ja. Będzie o pytaniu, od którego zależy moja egzystencja, mój byt. Niby wiem, niby się orientuje, ale zawsze w momencie gdy w mojej łepetynie to pytanie się pojawia dostaje gęsiej skórki czy jakiejś innej cholery
" Co zrobić na obiad?" - grrryyy
Skóra, aż cierpnie na samą myśl, że na to pytanie trzeba sobie odpowiadać codziennie. Pewnie zaraz odezwą się chórem wszystkie matki- polki, blogerki kulinarne, które potrafią nawet z gwoździa ugotować zupę czy  bez trudu potrafią przyrządzić pyszne danie w 15 minut. To nie ja. Dla mnie to odwieczny problem, problem ze strata czasu na gotowanie, na kupowanie, wymyślanie. Zaraz ktoś mi krzyknie, wpisz w google i po sprawie. To se wpisz, od wpisywania w google nikt się jeszcze nie najadł. Co z tego, że znajdę tam milion propozycji na obiad 15 minut? Zrypana po pracy jak osioł nie mam sił na zakupy, na stanie przy garach, ba czasem tych sił brak na samo jedzenie.
Pod grozą śmierci głodowej mojego dziecka, które jest najlepszą motywacja jakoś te siły znajduje, ale co z tego...
Jak już te zakupy zrobię,  zataszczę je do domu,  zakasam rękawy i zaczynam gotować obiad, to nie daje rady doczekać do obiadu i zazwyczaj zaczynam podjadać podczas gotowania. I kij z obiadem, bo napcham się jak głupia wszystkiego co znajdę w lodówce i na obiad miejsca w żołądku brak.
jeja.pl

Dlatego postanowione!
Szukam wolontariusza obiadowego, bo na kucharkę czy jedzenie codziennie w restauracji mnie nie stać.
Jeżeli jesteś pasjonatem kuchni i lubisz wyzwania. Chcesz nabyć praktyki i wysłuchiwać codziennie pochwał z ust Empatii - odpowiedz na to ogłoszenie.
Nie wymagam  dużego doświadczenia, obyś rozróżniał pietruszkę od marchewki. Lubię kuchnie bezmięsna, ale od czasu do czasu mogę wchłonąć jakiegoś schabowego z ryby na przykład :)
Desery - no way. Jak kupisz czy upieczesz ciastka, ciasteczka, ciastunia, wywalę Cię na zbity pysk dyscyplinarnie, a potem jak już Cię wywalę wszystkie te ciastka, ciasteczka,  ciastunia zjem.
Nie wspominam o wynagrodzeniu, bo wolontariat.  Wiadomo!

PS. Ten wpis powstał w dniu, kiedy wróciłam do domu z nadzieją,  że czekają na mnie w kuchni naleśniki,  które wczoraj jak głupia smażyłam. Smażyłam wieczorem z nadzieją,  że chociaż w piątek minie mnie gotowanie i zmęczona po pracy, zmęczona po jodze z rozkoszą je zjem. Czekały na młodą,  która ostatnio potrafi jeść za dwoje. Mi został stos garów do zmywania i kg mandarynek.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Budyń

Gdyby nie dzisiejsza sesja jogi byłabym już łysa. Tak łysa! Joga jednak czyni cuda, bo nadal mam kilka kłaków na głowie. Już wyjaśniam " o co mnie się rozchodzi".
 Ot, Empatia przed sesją jogi udała się w poszukiwaniu chleba, bo w domu to jedynie bułka tarta i może pół kg mąki gryczanej, a jutro święto i Młodą bym musiała paść kaszą jaglaną, bo tej Ci u nas dostatek. Młoda tej kaszy by mi już nie wybaczyła, bo przynajmniej raz w tygodniu, w porywach do pięciu jest kasza! Zatem w trosce o dziecko jadę szukać w mieście chleba. Godzina 19! W mieście, w którym można zliczyć 23 Biedronki, 11 Lidl'ów, 12 Stokrotek nie ma chleba!!! Do żabki, nie pójdę, bo tam chleb ble. W osiedlowym sklepie - chleba brak, w centrach handlowych dzikie tłumy, a mi się przecież spieszy na jogę. Jak ta głupia jeżdżę w poszukiwaniu chleba i poziom *wkurwa sięga zenitu. Chleba brak, będzie kasza. Wybacz Młoda! No dobra mam w domu chyba jeszcze ryż :) Kupuje zatem coś do ryżu, budyń się zapałętał nie wiem jakim cudem, bo budyniu nie jadam. Tak mnie skusiły maliny, które na opakowaniu były narysowane, że kupiłam chyba dla tych malin właśnie. Młoda będzie miała deser na osłodę po kaszy. Wychodzę ze sklepu pospiesznie i wpadam z jęzorem na brodzie do ściany płaczu* ( czyt. bankomat), bo w portfelu pusto, a ja zwyczajnie lubię mieć nieco gotówki przy sobie. Wypłacam 100 zł i zgodnie z przepisami ruchu drogowego zapierdzielam na zajęcia.

Wpadam do szkoły, a tam o dziwo pachnie chlebem! Wybawiona jestem! Yeah. Mój nauczyciel jogi czasami ma taki kaprys i piecze dla swoich uczniów chleb. Za symboliczną opłatą można się rozkoszować pysznym ciemnym, zdrowym chlebkiem.

Chlebuś

Kupuje! Wyciągam portfel, a tam pusto! No jak, przecież 100 wypłaciłam, to na chleb mnie stać. Wypłacić może wypłaciłam, ale "gupia" ci... z pośpiechu zostawiłam ją w bankomacie. By to szlag! Krew mnie zalała! Chleb dostałam na krechę, ale miałam ochotę sobie nakopać w cztery litery lub włosy z głowy powyrywać za to moje roztrzepanie. Tak należy mi się.
 Obiecałam sobie, że zaraz po jodze kopniaka sobie sprzedam, albo włosy ze łba powyrywam. Obiecanki, cacanki! Te 90 minut ćwiczeń zmieniło moje podejście o 180 stopni. Tą stówę na pewno wzięła sobie Pani, której w domu się nie przelewa. Pani, która ma troje, a może nawet czworo dzieci. Za tą stówę kupiła dzieciom kaszy, bo na co dzień u nich tylko ziemniaki i zsiadłe mleko. Do kaszy dołożyła jeszcze coś słodkiego dla dzieciaków, które ze słodyczy to jedynie cukier. Chleba przecież nie kupiła! Już oczami wyobraźni widziałam ich roześmiane buźki, gdy mama z zakupów wróciła. Odeszła mnie ochota na wyrywanie sobie włosów z głowy, na kopniaki w cztery litery. Mam chleb, mam budyń! Czego mi więcej do szczęścia potrzeba!

niedziela, 4 stycznia 2015

I'm back!

Piszę, więc jestem. Guzik prawda. Nie wpisuje się w standardy blogosfery i blogerem z prawdziwego zdarzenia nigdy nie będę, bo nie wiem, nie znam się, nie orientuje się, zarobiona jestem :)
Niemniej jednak od czasu do czasu, w przypływie emocji coś skrobnąć mogę, a co! Kto mi zabroni?

Dziś chcę się z Wami podzielić dobrymi emocjami, których ostatnio u mnie jak na lekarstwo. Chude lata nastały czy co? Nie ważne. 
Ważne jest to,że nadal czasami potrafię się oderwać od tej parszywej codzienności i stworzyć z moją Młodą coś takiego jak ten filmik:


Wszystkim, którzy jeszcze tu zaglądają przesyłam moc pozytywnej energii na ten nowy rok. Oby nam się... :)