sobota, 4 lipca 2015

Ogłoszenie o koniach!!!

Jeżeli tu już jesteś to masz + 10 punktów do zajebistości. Nie nadymaj się  do pełne puli jeszcze Ci trochę brakuje. No, ale skoro już tu jesteś nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zdobyć kolejne punkty. Chcesz żeby Twoja kobieta patrzyła na Ciebie  jak na Buce, jak na Van Damme z pożądaniem w oczach i uwielbieniem? No jasne, że chcesz!
 Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że koleś z reklamy Old Spice już na koniu nie jeździ. Zieloni i Towarzystwo Opieki Zwierząt zrobiło swoje. Taki koleś jeździ  teraz po francusku, bo kto nie lubi po francusku? Chcesz i ty możesz wystarczy, że skontaktujesz się ze mną, a ja w zupełnie promocyjnej cenie odsprzedam Ci te ponad 105 koni w pakiecie.




Zapraszam wszystkich zainteresowanych kupnem Reni do kontaktu poprzez formularz kontaktowy na blogu lub pod adresem:
miwaneczka@gmail.com, telefonicznie pod numerem 690506435

wtorek, 5 maja 2015

o korporacji będzie .... taaaak - na urlopie jestem

Praca w korpo może  wykończyć każdego. Kejpiaje,czelendze,  dedlajny i inne pierdoły niejednemu zjedzą  zdrowie, zwłaszcza  to psychiczne. Korpo to wampir, który  potrafi wyssać  z nas ostatnie "kilodżule" energii życiowej.  Jak się  przed tym cichym wampirem bronić, jak nie stracić  radości  z życia, nie zatracić  się w tym pędzie? Empatia  jako szczur korpo ma dla Was     receptę bardzo prostą.
Receptę, przepis, która  każdy  korpo szczur może wcielić  w życie. 
Po pierwsze musisz znaleźć  towarzysza "niedoli", który  w niewielkim stopniu będzie wiedział co Ci w sercu gra. To wbrew pozorom nie jest takie trudne. W tak ogromnym stadzie      szczurów  korpo na pewno znajdziecie  co najmniej jednego szczurka, który  w niewielkim  stopniu jest mentalnie do Ciebie podobny. Mnie to szczęście  spotkało  :)
Na mojej drodze korpo – los postawił korpo szczurzyce, dzięki której niejedno wyzwanie było o wiele przyjemniejsze z bardzo prostej przyczyny. Przebrnęłyśmy przez nie razem, we dwie, łeb w łeb.
Moja towarzyszka to korpo szczurzyca, która nie tylko „ żadnej pracy się nie boi”, moja towarzyszka to przede wszystkim to „ ludź”, który ma łeb jak sklep,  potrafi dzielić  się wiedzą, potrafi współpracować  zespołowo itp itd.  Nie to jednak jest najważniejsze. Co jest najważniejsze zatem? Odpowiedź  jest wręcz banalna. Ta towarzyszka korpo-pędu potrafi chociażby  na 5 minut w ciągu dnia uciec ze mną  gdzieś poza korpo normy, uciec ciałem, umysłem i całą resztą od tego, co każdego korpo szczura wsysa w maszynę projektów. 
Te ucieczki potrafią  tak energetycznie  doładować, że żaden dedlajn Ci nie straszny. 
Przykład takiej ucieczki zobaczycie poniżej.

Powrót z delegacji i Zumba w korku - kto jechał przez Kołbiel ten wie, że w Kołbieli można na drutach sweter zrobić podczas dojazdu  do ronda.


Refleksja na koniec - korpo to ludzie w wielkiej maszynie, małe trybiki, które nakręcają ogromny organizm do działania. Zatracamy się w tym wszyscy, terminy, wyzwania, wyzwania, terminy. Nie zapominajmy  jednak o tym, że w korpo  można się cieszyć z obcowania z drugim człowiekiem. Ta radość potrafi zrekompensować nam o wiele więcej niż poklepanie po plecach menegera za zrealizowany projekt. Trzeba tylko szczyptę otwartości. Nic więcej :)

Dead Boy's Poem

Jeszcze kilka lat temu była to " nasza" ulubiona płyta. Podczas nocnych powrotów z pracy busem to właśnie Nightwish nam towarzyszył. Tak, normalni to my nie byliśmy. Godzina 1 w nocy, ludzie usypiają po pracy w busie, a my ryczymy jak  popaprańcy przy muzyce.  Pan Krzyś, nasz kierowca był uroczym człowiekiem, pełnym wigoru, uśmiechu, ciepła, z tym poczuciem humoru, który mi zawsze odpowiadał. Taki z odchyleniem od normy, z uroczą szczyptą złośliwości. Uwielbiałam Pana Krzysia  ( zawsze się złościł jak mu "paniałam") i uwielbiałam Nightwish. Kiedyś uwielbiałam. Czasy się zmieniają. Nie słucham już takiej muzyki, zmieniłam się, jak każdy się zmienia. 
Dziś przypadkiem na nią trafiłam, a może to nie był przypadek. Nie słuchałam tego ponad rok.  Nie mogłam. Dlaczego? Minął rok od śmierci Pana Krzysia. Zabrała go białaczka. Ogromny szok i strata dla bliskich, znajomych i nas - ludków z busa. Wystarczyły 3 tygodnie, żeby...

Dopiero dziś o tym mogę w miarę spokojnie napisać i poprosić Was o rejestrację na tej stronie:
Zostań Dawcą. Może dzięki temu uratujecie jakiegoś Pana Krzysia...

Miłego słuchania i dziękuje:





czwartek, 23 kwietnia 2015

Biegać każdy może ...

Biegam amatorsko, biegam  dla siebie,  jakby ktoś  nie wiedział  jeszcze :)
Ot tak sobie truchtam od czasu do czasu. Jednocześnie  posiadam prawo jazdy i jako kierowca  czuję ogromny strach i przerażenie, gdy widzę osoby biegające po mieście, bo cholera  ich wie, czy dobiegając do przejścia się  zatrzyma taki, czy może  rzuci mi się  pod koła. Staram się stosować  zasadę  ograniczonego zaufania i zdjąć  nogę   z gazu, ba nawet przepuszczę biegacza, coby z rytmu biedaczyna się  nie wybił. Jako biegacz zauważam, że  kierowcy bardzo chętnie  się  zatrzymują, gdy  taki biegacz jak ja nadciąga  i zazwyczaj z uśmiechem  na buzi przepuszczają  mnie na przejściu  :) Czy to przejaw kultury, czy też  chęć  popatrzenia na człapiąca sierotę nie jest ważne, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Ciesze się i zazwyczaj dziękuje im gestem podnosząc  rękę  lub zwyczajnie  staram się wyszczerzyć chociaż zęby.
Czemu Ci kierowcy nie stosują  tej samej zasady wobec  takiego zwykłego  pieszego, który dochodzi do przejścia, nie biegnie, jest zwyczajnie ubrany, może  jeszcze w łapkach taszczy siaty z zakupami. Czemu takiego nie-biegacza tak rzadko dobrowolnie  przepuszczamy na przejściu, na którym nie  ma sygnalizacji świetlnej. Cholera wie.
Dziś  przygoda biegowa, która  przynajmniej  czterech kierowców  może  nauczy, że  i nie-biegacz podziękuję  uśmiechem, jak się  go na przejściu  przepuści.


Ja - biegacz biegnę spokojnie w stronę  ronda, z daleka widzę, że  przy przejściu  czeka  babulina. Ruch jak cholera. Każdy wraca z pracy, jedzie pospacerować po galerii, każdemu się spieszy. Kobiecina czeka, stoi, przestępuje z nogi na nogę, żaden  cholera  jej nie przepuści. Spieszą  się, a babuszce przetruchtanie  przez przejście  zajmie troszkę  czasu - cennego  czasu kierowcy. Dobiegam do przejścia i bach. Jak na zawołanie zatrzymują  się  kierowcy, uśmiechają. Ruszam, babuleńka korzysta i rusza powoli przez przejście. Fart!!!  :) Krzyczy za mną, że  gdyby nie ja to  by tu z godzinę  biedna stała. No nieeee. "Babuszka przez drugie przejście  przebiegniemy razem" -proponuje starszej Pani.
Mówię  babci, że ja jej siaty doniosę do drugiego przejścia  na rondzie, a ta niech idzie i tylko macha rękoma  jak biegacz. Może  zadziała  na kierowców. Pobiegła  ;)     Zadziałało - zatrzymali się. Dziękuję im wszystkim w imieniu babuleńki, która  w wieku lat 70 ( na moje oko) stwierdziła, że  chyba zacznie biegać. Na razie  rekami tylko, a później  się  zobaczy.
Zdrówka  życzę  babci spotkanej na trasie.

środa, 18 marca 2015

zielona byłam, ale się .... [ cenzura]

Odwyk potrzebny od zaraz! Komu?
No mnie - rzecz jasna.  Mam problem cholera! Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że jestem nałogowym online'owcem.
Obserwuje swoje zachowania od dawna. Korzystam z Internetu wszędzie i bardzo często. Limity danych- jakie limity :) Przecież wszyscy tak robią! Na większość objawów nałogu patrzyłam z przymrużeniem oka, część zwalam na to,  że przecież pracuje w korpo i zajmuję się praktycznie wszystkim co online,  reszta objawów świadczących o nadużywaniu Internetu - znak czasu.

No ale to!!! Przegięłam palę, dosłownie i w przenośni.
Wracam po jodze rozanielona jak zawsze, maślane spojrzenie,  stan relaksu powyżej normy,  życie jest piękne.  Gwiazdy na niebie - raj na lubelskiej ziemi i ja taka wyjogowana, zadowolona, wyciszona. Emocje po całym dniu orki poszły w niepamięć.  Jest pięknie.!!!!


Wracam samochodem i mam "zieloną falę". Każde skrzyżowanie,  rondo jest światło zielone. Każdy kierowca kocha "zieloną falę".
Przy 5 rondzie zaczynam przeżywać wewnetrzny niepokój.
Nosz kurde same zielone!
Jak niby mam sprawdzić powiadomienia w telefonie!!!!
<kurtyna>

poniedziałek, 23 lutego 2015

WDZ- wspomnienie

Tematy związane z pszczółkami, kwiatkami, bocianami nigdy nie są łatwe - zwłaszcza dla rodziców.
Ja takowych nie unikam i zawsze staram się Młodej przekazać wiedzę, która jest dostosowana do jej wieku. Mam nadzieję, że większość rodziców tak robi i nie wstydzi się rozmawiać z dziećmi o sexie.
Moja Bunia* miała z tym problem, za to dziadek, oj dziadek potrafił uświadamiać swoje wnuczęta w przeróżny sposób. Oto jeden z nich.

W weekend wróciło do mnie to wspomnienie. 4-letnia Młoda drze pyszczek na całą wieś śpiewając tą urokliwą piosenkę, którą specjalnie dla Was nagrałam :) Pioseneczki oczywiście nauczył ją dziadek.

Powodzenia kochani rodzice w dokształcaniu swoich pociech!

PS. Bunia - mama Empatii

czwartek, 19 lutego 2015

Nie taki ornitolog straszny...

  Przyznacie z ręką na sercu, że nie czytacie instrukcji?  Czy się mylę i tylko ja tak mam?  Nie sądzę?  Z autopsji, obserwacji, a nawet badań nad zachowaniem współczesnego człowieka można stwierdzić, że jesteśmy zbyt leniwi, zbyt pochłonięci życiem, żeby tracić czas na instrukcje, regulaminy i te inne pierdolety.
Zazwyczaj zdajemy się na własny intelekt, wyczucie lub tak, jak ja dzisiaj na ornitologa ( w wolnym tłumaczeniu- speca, który wesprze nad swoją wiedzą w momencie, gdy nie możemy samodzielnie sobie z czymś poradzić)
Ja dziś takiego ornitologa spotkałam na swojej drodze, a dokładniej na stacji benzynowej.
Wybiegam z pracy z jęzorem na brodzie. Młodą odebrać ze szkoły,  zakupy zrobić,  tamto i owamto...czas, czas, czas. ... Jak zwykle w takich sytuacjach moja Renia ( o Reni było już tu i tu) musi mnie zawieźć. Tym razem jest to odwieczny problem z uciekającym z koła powietrzem i moim brakiem czasu żeby to naprawić,  a raczej pojechać do mechanika, czy innego pana od pompowania - kół oczywiście.


Biegusiem na stacje. Nie raz pompowałam, napompuje i teraz. Na kompresorze wybieram odpowiednią ilość barów- ma się tą wiedzę-  podłączam wężyk do wentylka, czy jak mu tam i czekam.  Czekam, czekam, czekam...  Nosz kurde- zepsute czy co? Nie pompuje. Już mnie trzęsie,  bo przez to badziewie uciekają cenne minuty mojego czasu.      
 Miałam już zrezygnować i jechać gdzie indziej szukać kompresora, gdy usłyszałam krzyk z drugiego końca stacji.
"Dotknie Pani ptaszka!!!!" - przystojny, starszy pan w długim płaszczu,  a zboczony. Zamurowało mnie i patrzę dalej. Ten w moją stronę z tym samym krzykiem na ustach, w tym płaszczu.
"Ptaszka, proszę dotknąć ptaszka!!!"
Widno jest, ludzi na stacji pełno,  ja w reku trzymam wąż od kompresora - nie jest źle,  uduszę jak odchyli płaszcz :)

Pan w płaszczu oczywiście miał na myśli "ptaszka" na wyświetlaczu kompresora, bez którego urządzenie się nie uruchamia.  Wszystko grzecznie mi pokazał i pomógł w pompowaniu, za co mu serdecznie podziękowałam,  w myślach przeprosiłam.  Dzięki niemu wiem, że nie taki ptaszek straszny....a wystarczyło przeczytać instrukcje.

niedziela, 15 lutego 2015

Cycki opadają

Nie po raz pierwszy piszę o swojej Młodej. Nie po raz ostatni  na pewno. Takie nastoletnie Młode potrafi dostarczyć nie lada emocji i wychowawczych wyzwań.
Dziś będzie o sznurówkach i problemach, jakie takie zwykłe dwa sznureczki mogą sprawić. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak ważne w życiu nastolatki są sznurówki. Ja osiwiałam prawie.
Zaczęło się o męczenia ucha "starej matki" z prośbą o zakup super, mega, naj.., niezbędnych butów, które o dziwo są właśnie w mega, super, atrakcyjnej cenie - niecałe 400 zł. Phi co to jest 400 zł za buty sportowe, no niby nic. Sama lubię dobre buty, które nie dość że ładne, to jeszcze funkcjonalne,a jeszcze jak są wytrzymałe to jest pięknie. Takie właśnie buty to " marzenie" mojej Młodej. Z tym, że u Młodej z wytrzymałością butów za jedyne 400 zł rożnie bywa. Ostatnia para wytrzymała jakiś miesiąc, 30 dni. Ja nie wiem jak można rozwalić buty w 30 dni, takie ładne, takie funkcjonalne, takie wytrzymałe. Jasna cholera może strzelić jak widzisz, co w 30 dni może się stać z taką kasą.
Wracając do butów - marzenie Młodej oczywiście podyktowane było tym, że połowa Gimbazy w takich biega. Wszystko pięknie, ładnie, gdyby nie świadomość, że po raz kolejny wyrzucę w błoto 4 stówy na buty, które po miesiącu nawet do obory nie będą się nadawać.
Prośbom i "mamusiu jak ja Cię kocham" nie było końca, nie udało się oczywiście przekonać Młodej, że  w butach za 200 zł też można chodzić i nawet wyglądać.


Kupiłam!
Piękne, wygodne, najlepsze... Radość w oczach Młodej bezcenna, prawie na skrzydłach wybiegała ze sklepu. Dotarłyśmy do domu z tymi pięknymi, wygodnymi i najlepszymi butami pod słońcem i rozpoczął się dramat. Dramat sznurówkowy :)
Nikt pewnie nie wie, że sznurówki trzeba zawiązać w taki sposób, żeby to miało ręce i nogi.
Kokardka sznurówkowa jest teraz niemodna, wygląda koszmarnie, psuje image nastolatki.
Teraz sznurówki wiąże się tak, żeby kokardki nie było widać, język buta nie może za bardzo wystawać, musi się układać idealnie i w ogóle. Zaczęło się sznurowanie...
Młoda po jakiś 10 minutach przyszła z grymasem na twarzy i błaganiem
 " Mamooooo te głupie sznurówki nie wyglądają jak powinny" No cycki mi opadły. Niby jak mają wyglądać!
Dostałam instrukcje, jak mają wglądać sznurówki w tych mega, super, naj... butach i zaczęło się sznurowanie. Po godzinie prób - pełen sukces! Sznurówki w końcu są twarzowe.

Gimbuzy kochane! Prośba do Was. Błaganie do Was! Zróbcie coś dla swoich matek i zacznijcie się lansować w butach na rzepy :D

poniedziałek, 9 lutego 2015

Jedzie pociąg z daleka...

To się wstrzelili ze startem kampanii reklamowej :) !!!
Gdyby nie ta reklama nawet bym nie wspomniała o moich wrażeniach z ostatniej podróży PKP Intecity. Reklamy kłamią - oczywiście!!! Każdy ma już wyrobione zdanie na temat naszego PKP. Nie są to raczej pochlebne opinie. W moim odczuciu ciężko będzie im zmienić postrzeganie PKP jako najlepszego środka transportu. Ja również niestety z pozytywną opinią tu nie wyskoczę, mimo że reklama przedstawia PKP Intercity w samych superlatywach.
Krótki poradnik jak przygotować się do dosyć długie podróży z PKP Intercity, które Posejdonem to za cholerę nie jest. Mój poradnik ma zastosowanie podczas podróży w zimie, bo latem chyba się nie odważę wsiąść do pociągu. Przy tak długiej podróży jak moja ( ok 10 godz.) przygotuj się odpowiednio:

1) Kup zapas wody do picia, przekąsek jeżeli nie jesteś w stanie wytrzymać bez jedzenia 10h. Pan, który puka co jakiś czas do przedziału z propozycją kawy, herbaty, przekąsek zastrzeli Cię taką ceną, że jeżeli masz sztuczną szczękę, to Ci z wrażenia może wypaść. Mi nie wypadła, bo jeszcze swoje zęby mam :)

2) Nie kupuj nic, co może wywołać dolegliwości gastryczne, bo wizyta w toalecie to nie lada wyzwanie, zwłaszcza dla Twojego zmysłu węchu. Jeżeli chodzi o wizualność -na plus, jest w miarę czysto, ale warto unikać tego miejsca.

3) Strój - wedle gustu, ale polecam ubrać się na cebulkę, bo cholera wie co Cię czeka. Ja miałam piekarnik - zgrzałam się jak dzika świnia. Przy oknie wieje, więc lepiej ostrożnie z rozbieraniem. Oczywiście temperatury w przedziale nie możesz regulować, bo to ten " wichajsterek" za cholerę nie działa. Większość pewnie powie : " Nie jęcz! Lepiej gorąco niż zimno" No jasne, ale jazda pociągiem ponad 10-cio godzinna podróż w przedziale, w którym temperatura przekracza 27 stopni, to męczarnia.

4) Konduktor - przystojny i bardzo uprzejmy arrrr i chyba tylko dlatego mu wybaczę, że budził mnie co 2h, bo nie był w stanie zapamiętać, że już sprawdzał mi ten cholerny bilet 3 razy.

5) Warto zabrać poduszeczkę lub coś, dzięki czemu będziesz mógł wyprofilować sobie siedzenie. Kręgosłup, zwłaszcza lędźwiowy nie zniesie za cholerę tak długiej podróży siedząc na czystych, ale cholernie niewygodnych siedzeniach.

6) Chcesz mieć kontakt ze światem, zabierz power bank lub oszczędzaj baterię telefonu nie korzystając z transmisji danych. Te * świnki ( gniazdka), które możesz spotkać na korytarzu w każdym wagonie, to tylko ozdobne świnki, prądu w nich nie uświadczysz.

7) Potrzebujesz powietrza, bo już zgrzałaś się jak świnia, nie siłuj się z oknem, nie masz szans. W zimie chyba ludzie nie wietrzą, to trzeba zablokować możliwość otwierania okien. Nie to, żebym nie miała siły, mój współpasażer- postawny mężczyzna też poległ przy próbie otwarcia na chwilkę okna.
Pierdziel otwieranie - idź w miejsce gdzie łączą się dwa wagony, przewieje Cię jak trzeba i jeszcze zmysł równowagi na poćwiczysz.

Niczym siedem grzechów głównych :).  Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam i Wam troszkę pomogę przy wyborze środka transportu.

PS. Jechałam  2 klasą, więc mogę się mylić w ocenie jakości usług PKP Intercity, a reklama przedstawia zajebistość klasy pierwszej.



wtorek, 3 lutego 2015

Korporacja lepsza niż matka!

Pewnie większość już z Was wie kim jest Dejw. Pisałam o nim tutaj: Prośba matki desperatki
Ten cały, cudowny, uroczy, zdolny i przystojny Dejw organizuje obozy dla swoich fanek, na których tłumy młodych Gimbusek ma szanse poznać swojego idola.
Młoda od roku zatruwa mi życie prośbami, o to żebym ją na ten obóz zapisała. Koszt jedyne 2300 zł.
Co to jest? Przecież ja więcej wydaje na kremy pod oczy :P - joke.
Dyskusji nie ma końca. Ona argumentów tysiące - ja jeden przeciw: " Nie stać nas na taki wydatek"
Tłumacze nieustannie, że płacimy za mieszkanie, za prąd, za wodę, za jedzenie, ubrania, jej zachcianki i zwyczajnie nie uśmiecha mi się rezygnować z urlopu, na który " ciułam cały rok", żeby ona mogła pojechać na jakiś " cudowny, najlepszy, dający szanse rozwoju umiejętności wokalnych" obóz z tym małolatem.
Mój argument jest nie do przebicia - ha! Młoda jest na tyle rozsądna, że po dłuuuuuuuuugich, męczących dyskusjach na ten temat odpuszcza i idzie "z fochem" do swojego pokoju z tekstem  na ustach " Moje marzenia legły w gruzach, nie wiem czy się z tego podniosę"


To ona zarobi na moją emeryturę

Mówi się trudno Młoda, za tą kasę pojedziemy w góry czy gdziekolwiek indziej, gdzie nie będzie zasięgu :)
Nie przypuszczałam nigdy, że tak mnie młoda zaskoczy. Rozmowa z wczoraj!
" Mamo, musimy poważnie porozmawiać o mojej przyszłości!"
"Jasne Myszko, siadaj"
Młoda: " Pracujesz w korporacji, tak! To duża firma, która dba o swoich pracowników - nie zaprzeczaj. Przeczytałam to w Internecie. Dba o pracowników i ich rodziny. Wiesz, że ta Twoja korporacja inwestuje w rozwój. Ja chce się rozwijać Mamo!"
Zaczyna mi "opadać kopara" Ta dalej rozwija swój monolog
" No i tak dbają, o rozwój, że dofinansują Ci mój obóz z Dejwem"
"Ale ja Ty to sobie wyobrażasz, przecież dostaje wypłatę i to powinno mi wystarczyć na wszystko. Nikt niczego za darmo nie daje, a na pewno nie na jakiś obóz z Dejwem"
I się zaczęło:
" Mamo, musisz być przedsiębiorcza. Ja już wiem wszystko o takich korporacjach i ich działaniach na rzecz pracowników. Piszesz wniosek zanosisz do tych " zasobów ludzkich" oni czytają i dają Ci pieniążki na rozwój Twojego jedynego, ukochanego dziecka. Mamo ja muszę się rozwijać, a Twoja korporacja to rozumie - zrozum i ty"

Losie, toś mnie "pokarał" przedsiębiorczym dzieckiem :)
Korporacjo - szykuj się na wniosek do tych " zasobów ludzkich"

Kobiety to jaszczurki!

Kobiety to jaszczurki. Czy, któraś z Was miłe Panie słyszała kiedyś takie określenie kierowane pod adresem pięknej płci???  Ba, oby to raz :)  Zawsze kojarzyło mi się to bardzo negatywnie. Dziś zmieniam swoje postrzeganie tego określenia o 180 stopni :)
Jestem jaszczurka - jaszczurka zwinką.
Po czym poznać jaszczurkę zwinkę?



1) Wstajesz rano - wory pod oczami, bo przecież   trzeba do 1 w nocy "Sex w wielkim mieście obejrzeć" - to nic. Zwinka jest w stanie w ciągu godzinnego czarowania przed lustrem w łazience przeobrazić się w boginie piękna - to umiejętność zrzucania wylinki.
2) Z jęzorem  na brodzie biegniesz do pracy i tu zaczyna się " jaszczurkowanie" Każda Zwinka posiada umiejętność owinięcia sobie wokół palca najbardziej dorodnego Gekona ;) Jaszczurka zawsze stara się wykazać sprytem i każde, nawet najtrudniejsze zadanie wykona z lekkością i gracją :) - korpo- jaszczurki właśnie mi zaczynają przytakiwać.
3) Praca wykańcza każdego, ale nie jaszczurkę, której instynkt podpowiada, że jak nie ruszy swoich czterech liter po 8h siedzenia za biurkiem, to stanie się wielką, tłusta ropuchą. Ropuch nikt nie lubi. Jaszczurka biegnie na fitness, rower, basen, jogę.... cokolwiek.
4) Jaszczurka wraca do domu. Jest zmęczona? No gdzież! Stos garów w zlewie, pranie, sprzątanie. Nikt przecież sobie tak świetnie nie poradzi jak Zwinka...

Mało dowodów? Dopisz resztę sama - ja przed " Sexem w wielkim mieście" idę jeszcze pobiegać :)

środa, 21 stycznia 2015

Run Empatia run

Zawsze bieganie kojarzyło mi się z czymś nieprzyjemnym. Wynika to z mojej traumy z dzieciństwa. Mam starszego brata, który zawsze był pasjonatem aktywności fizycznej, a mnie jako młodszą siostrzyczkę zwyczajnie do tego zmuszał różnymi metodami. Jak dziś pamiętam jak zasmarkana z płaczem goniłam go podczas jego joggingu, gdy ten nikczemny narzucił takie tempo, że moje małe, krótkie nóżki wysiadały po kilkuset metrach. No, ale cóż mogłam sierotka zrobić, jak ciemno, jak wielki las, a za każdym drzewem czaił się " potffól" Jak ja nie lubiłam tego biegania. Lubiłam za to sprawdzić co ma w środku wypasiony, elektroniczny zegarek brata. Lubiłam zrobić zupę z jego ołowianych żołnierzyków. Lubiłam z koleżanką powrzucać do rowu melioracyjnego skrzętnie kolekcjonowane przez niego stare monety. Kochał mnie za to! Och jak on mnie kochał :)
 Unikałam zawsze biegania jak ognia! Każde wspomnienie związane z bieganiem nie było niczym przyjemnym. Jako mała dziewczynka mieszkałam kilka km od babci, u której bardzo lubiłam spędzać czas. Były tam moje kaczuszki, moje małe króliczki, krowa Lambada ( tak, nasza krowa miała imię) Wszystko było lepsze niż w domu. Potrafiłam się bawić u babci całymi dniami. Od domu dzieliły mnie jakieś dwa kilometry. Dla takich małych nóżek te dwa kilometry były niemalże maratonem. Babcia zawsze dbała, żebym nie wracała do domu późnym wieczorem i tłumaczyła jakie to złe moce czają się za wielką topolą, za krzakiem bzu. Ja zawsze starałam się wracać do domu za dnia, zgodnie z przykazaniem babci, coby mnie te "potfffoly" nie dopadły. Do czasu. Nastał taki dzień, kiedy ostrzeżenia babci, że robi się ciemno i pora wracać do domu nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Zabawa z króliczkami, kaczuszkami i tą całą resztą była tak zajmująca, że w nosie miałam "potfoly" i zgrywałam najodważniejszą dziewczynkę na całej wsi. Godz. 21 - ciemno jak cholera. Strachy zaczynają się czaić za każdym drzewem, krzakiem, są wszędzie. Jak ja wrócę do domu. Telefonu babcia nie miała, odprowadzić nie mogła, bo sama ledwo chodziła.


"Babciu! Nie martw się. Ja wrócę sama" - odważnie zapewniałam, chociaż ta ciemna noc przyprawiała mnie o palpitacje serca. Nie dam się strachom i potworom!
Muszę mieć "krzyż" Tak - krzyż. Na tamten czas wierzyłam jeszcze w moc tajemną krzyża. W komórce babci znalazłam dwie deski i sprytnie skonstruowałam gigantyczny krzyż. Krzyż był mniej więcej mojej wielkości. Z tym ciężkim gigantem wyruszyłam w drogę. Tłumaczyłam sobie w duchu, że jak mam krzyż, to żaden potwór mi krzywdy nie zrobi. Moje przekonanie o cudownej mocy krzyża prysło jak bańka mydlana, gdy zgasły przydrożne latarnie. O losie! Serce podeszło mi do gardła, nogi jak z waty. I się zaczęło! Nie wiem skąd ja znalazłam tyle sił w nogach, bo zaczęłam sprintem zapierdzielać do domu z gigantycznym krzyżem w łapkach. To był mój pierwszy maraton z krzyżem. Dobiegłam cała i zdrowa oczywiście. Zapłakana, ledwo żywa, ale szczęśliwa, że krzyż mnie obronił. To nic, że nazajutrz wszystkie baby we wsi pytały mojej mamy, "czy z Empatią na pewno jest wszystko w porządku". Patrzyły na mnie spode łba i się dziwnie uśmiechały. Ja zwyciężyłam i jeszcze bardziej znienawidziłam bieganie.

 Piszę, o tym, bo po kilkunastu latach postanowiłam wrócić do biegania. Oczywiście bez krzyża. Trzymajcie za mnie kciuki, coby mnie żadne strachy i potwory nie złamały.

środa, 14 stycznia 2015

Hobbit - przegrana bitwa

Nie będę się tu bawić w recenzenta ekranizacji trzeciej części trylogii Tolkiena. Jest ich w sieci na tyle dużo, że po przeczytaniu kilku z nich można ten film znienawidzić lub w podskokach udać się na niego do kina. Każdy swój rozumek ma, niech sam decyduje.
Mnie Hobbit, no może nie sam Hobbit, przyprawił o palpitację serca i ogromnego nerwa. Oczywiście za sprawa mojej durnej,  dziecinnej natury, która czasem się objawia w momentach, których sama nie jestem w stanie przewidzieć. Ehhh
Przed każdym seansem są reklamy, morza reklam, godziny reklam, lata świetlne reklam. Cztery litery już Cię zaczynają piec w trakcie samych reklam, a co mowa wytrzymać jeszcze film. (PS. nie mam hemoroidów- to tylko nadpobudliwość:))
Reklamują wszystko: najnowsze smartphone, kremu przeciwzmarszczkowe, sieci handlowe, firmy sponsorujące, frytki, dywany, ubezpieczenia na życie -te głównie chyba przed horrorami, zabawki dla dzieci, zabawki dla dorosłych, szarlotkę, pokazują co będzie w kinie za rok, tydzień... stop!!! Wróć!
Szarlotka!!!
No masz, jak mogą być tak bezczelni i pokazywać moje ulubione ciasto. Jęzor na brodzie, ślina kapie na dywan niemalże. Ja chce szarlotki!!! Gdybym była z Bunią* w kinie pewnie bym zrobiła oczy Shreka i wieczorem w domu czekałaby na mnie cieplutka, pyszniutka, kruchutka szarlotka.  Nie ma Buni, nie ma szarlotki! Eee tak łatwo się nie poddam, proponuje zakład osóbce, która ma to szczęście siedzieć ze mną w tym nieszczęsnym kinie i jak widzę, też się zwija z nudów czekając, aż te pier... reklamy się skończą.
Zasady proste: każdy podaje czas w minutach, czas, przez który te reklamy będą jeszcze emitowane.
Wygrywa osoba, którą obstawi najbliżej. Stoper - czas start!!!
Na szali moja kruchutka, cieplutka, pyszniutka szarlotka, drugie obstawione ciasto to tort ( fuck) czekoladowy. Łaaa nie mogę przegrać, ja w swoim krótkim życiu nie splamiłam się zrobieniem żadnego tortu. Przecież to tuczące, ciężkie, niezdrowe!!! Szarlotka musi wygrać!!!
Nigdy tak szybko mi reklamy w kinie nie zleciały, nigdy tak nie błagałam o jeszcze kolejną i kolejną. Jak opętana! Opętana byłam, już czułam zapach cynamonu, już prawie poczułam smak mojej ukochanej szarlotki.

Tort czekoladowy by Empatia

Niestety pech chciał, że przegrałam z kretesem, o całe 4 minuty. Masz babo placek, masz tort czekoladowy. Nie mogłam się z tym pogodzić przez cały czas trwania filmu, no ale przegrywać też trzeba umieć. Trza zakasać rękawy i upichcić to przeklęte ciasto.
Jakimś cudem się udało, jakimś cudem Ci co jedli twierdzili, że pyszne.
Pisze ten post kilka dni post factum i informuję, że osoby konsumujące tort czekoladowy w wykonaniu Empatii żyją i mają się dobrze - ufff, a Wam polecam zabawę liczenie reklam - czas  emisji przeklętych reklam mija szybko, chociaż nie zawsze przyjemnie :)

Ściskam czekoladowo!

PS. Bunia - Mama Empatii

piątek, 9 stycznia 2015

Wolontariusza szukam od zaraz ...

Na pytanie " co było pierwsze jajko czy kura?" nikt chyba jeszcze poprawnie nie odpowiedział? Od groma jest pytań, na które nie znamy odpowiedzi, albo odpowiedź na nie przychodzi nam z wielkim trudem. Dziś będzie o odwiecznym pytaniu, które rodzi się co dzień w głowie takiej korpokury jak ja. Będzie o pytaniu, od którego zależy moja egzystencja, mój byt. Niby wiem, niby się orientuje, ale zawsze w momencie gdy w mojej łepetynie to pytanie się pojawia dostaje gęsiej skórki czy jakiejś innej cholery
" Co zrobić na obiad?" - grrryyy
Skóra, aż cierpnie na samą myśl, że na to pytanie trzeba sobie odpowiadać codziennie. Pewnie zaraz odezwą się chórem wszystkie matki- polki, blogerki kulinarne, które potrafią nawet z gwoździa ugotować zupę czy  bez trudu potrafią przyrządzić pyszne danie w 15 minut. To nie ja. Dla mnie to odwieczny problem, problem ze strata czasu na gotowanie, na kupowanie, wymyślanie. Zaraz ktoś mi krzyknie, wpisz w google i po sprawie. To se wpisz, od wpisywania w google nikt się jeszcze nie najadł. Co z tego, że znajdę tam milion propozycji na obiad 15 minut? Zrypana po pracy jak osioł nie mam sił na zakupy, na stanie przy garach, ba czasem tych sił brak na samo jedzenie.
Pod grozą śmierci głodowej mojego dziecka, które jest najlepszą motywacja jakoś te siły znajduje, ale co z tego...
Jak już te zakupy zrobię,  zataszczę je do domu,  zakasam rękawy i zaczynam gotować obiad, to nie daje rady doczekać do obiadu i zazwyczaj zaczynam podjadać podczas gotowania. I kij z obiadem, bo napcham się jak głupia wszystkiego co znajdę w lodówce i na obiad miejsca w żołądku brak.
jeja.pl

Dlatego postanowione!
Szukam wolontariusza obiadowego, bo na kucharkę czy jedzenie codziennie w restauracji mnie nie stać.
Jeżeli jesteś pasjonatem kuchni i lubisz wyzwania. Chcesz nabyć praktyki i wysłuchiwać codziennie pochwał z ust Empatii - odpowiedz na to ogłoszenie.
Nie wymagam  dużego doświadczenia, obyś rozróżniał pietruszkę od marchewki. Lubię kuchnie bezmięsna, ale od czasu do czasu mogę wchłonąć jakiegoś schabowego z ryby na przykład :)
Desery - no way. Jak kupisz czy upieczesz ciastka, ciasteczka, ciastunia, wywalę Cię na zbity pysk dyscyplinarnie, a potem jak już Cię wywalę wszystkie te ciastka, ciasteczka,  ciastunia zjem.
Nie wspominam o wynagrodzeniu, bo wolontariat.  Wiadomo!

PS. Ten wpis powstał w dniu, kiedy wróciłam do domu z nadzieją,  że czekają na mnie w kuchni naleśniki,  które wczoraj jak głupia smażyłam. Smażyłam wieczorem z nadzieją,  że chociaż w piątek minie mnie gotowanie i zmęczona po pracy, zmęczona po jodze z rozkoszą je zjem. Czekały na młodą,  która ostatnio potrafi jeść za dwoje. Mi został stos garów do zmywania i kg mandarynek.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Budyń

Gdyby nie dzisiejsza sesja jogi byłabym już łysa. Tak łysa! Joga jednak czyni cuda, bo nadal mam kilka kłaków na głowie. Już wyjaśniam " o co mnie się rozchodzi".
 Ot, Empatia przed sesją jogi udała się w poszukiwaniu chleba, bo w domu to jedynie bułka tarta i może pół kg mąki gryczanej, a jutro święto i Młodą bym musiała paść kaszą jaglaną, bo tej Ci u nas dostatek. Młoda tej kaszy by mi już nie wybaczyła, bo przynajmniej raz w tygodniu, w porywach do pięciu jest kasza! Zatem w trosce o dziecko jadę szukać w mieście chleba. Godzina 19! W mieście, w którym można zliczyć 23 Biedronki, 11 Lidl'ów, 12 Stokrotek nie ma chleba!!! Do żabki, nie pójdę, bo tam chleb ble. W osiedlowym sklepie - chleba brak, w centrach handlowych dzikie tłumy, a mi się przecież spieszy na jogę. Jak ta głupia jeżdżę w poszukiwaniu chleba i poziom *wkurwa sięga zenitu. Chleba brak, będzie kasza. Wybacz Młoda! No dobra mam w domu chyba jeszcze ryż :) Kupuje zatem coś do ryżu, budyń się zapałętał nie wiem jakim cudem, bo budyniu nie jadam. Tak mnie skusiły maliny, które na opakowaniu były narysowane, że kupiłam chyba dla tych malin właśnie. Młoda będzie miała deser na osłodę po kaszy. Wychodzę ze sklepu pospiesznie i wpadam z jęzorem na brodzie do ściany płaczu* ( czyt. bankomat), bo w portfelu pusto, a ja zwyczajnie lubię mieć nieco gotówki przy sobie. Wypłacam 100 zł i zgodnie z przepisami ruchu drogowego zapierdzielam na zajęcia.

Wpadam do szkoły, a tam o dziwo pachnie chlebem! Wybawiona jestem! Yeah. Mój nauczyciel jogi czasami ma taki kaprys i piecze dla swoich uczniów chleb. Za symboliczną opłatą można się rozkoszować pysznym ciemnym, zdrowym chlebkiem.

Chlebuś

Kupuje! Wyciągam portfel, a tam pusto! No jak, przecież 100 wypłaciłam, to na chleb mnie stać. Wypłacić może wypłaciłam, ale "gupia" ci... z pośpiechu zostawiłam ją w bankomacie. By to szlag! Krew mnie zalała! Chleb dostałam na krechę, ale miałam ochotę sobie nakopać w cztery litery lub włosy z głowy powyrywać za to moje roztrzepanie. Tak należy mi się.
 Obiecałam sobie, że zaraz po jodze kopniaka sobie sprzedam, albo włosy ze łba powyrywam. Obiecanki, cacanki! Te 90 minut ćwiczeń zmieniło moje podejście o 180 stopni. Tą stówę na pewno wzięła sobie Pani, której w domu się nie przelewa. Pani, która ma troje, a może nawet czworo dzieci. Za tą stówę kupiła dzieciom kaszy, bo na co dzień u nich tylko ziemniaki i zsiadłe mleko. Do kaszy dołożyła jeszcze coś słodkiego dla dzieciaków, które ze słodyczy to jedynie cukier. Chleba przecież nie kupiła! Już oczami wyobraźni widziałam ich roześmiane buźki, gdy mama z zakupów wróciła. Odeszła mnie ochota na wyrywanie sobie włosów z głowy, na kopniaki w cztery litery. Mam chleb, mam budyń! Czego mi więcej do szczęścia potrzeba!

niedziela, 4 stycznia 2015

I'm back!

Piszę, więc jestem. Guzik prawda. Nie wpisuje się w standardy blogosfery i blogerem z prawdziwego zdarzenia nigdy nie będę, bo nie wiem, nie znam się, nie orientuje się, zarobiona jestem :)
Niemniej jednak od czasu do czasu, w przypływie emocji coś skrobnąć mogę, a co! Kto mi zabroni?

Dziś chcę się z Wami podzielić dobrymi emocjami, których ostatnio u mnie jak na lekarstwo. Chude lata nastały czy co? Nie ważne. 
Ważne jest to,że nadal czasami potrafię się oderwać od tej parszywej codzienności i stworzyć z moją Młodą coś takiego jak ten filmik:


Wszystkim, którzy jeszcze tu zaglądają przesyłam moc pozytywnej energii na ten nowy rok. Oby nam się... :)