poniedziałek, 30 czerwca 2014

Red-bull nigdy nie doda Ci takich skrzydeł ...

Paskudny poniedziałek, a jak fantastycznie się kończy.
O paskudnej sferze poniedziałku nie zamierzam pisać, bo nie mam ochoty dołować Was i mnie po raz kolejny.
Napiszę za to jak można umocnić wiarę w siebie, wiarę w ludzi, wiarę w to, że po burzy zawsze wychodzi słońce.

O swoich problemach z Renią już pisałam, dokładnie tutaj: Przepis na Supermana
Dziś znów się zawiodłam na Reni i ogłaszam wszem i wobec, że następuje zmiana w nazewnictwie.
Moje auto od dziś będzie nazywane przeze mnie Francuskim Gównem - mam nadzieję, że wielbicieli marki Renault to nie urazi. Nazwa nie została nadana bez przyczyny.
Po powrocie z pracy postanowiłam przepalić samochód, coby sprawdzić czy jutro będę miała to szczęście, że rano nim bez problemu pojadę do pracy, a potem na zajęcia jogi.
Jak się domyślacie stało się to, co się stało. Francuskie Gówno odmówiło współpracy. Nawet charakterystycznego "kręcenia silnika" nie było. Eror 404 przy tym to pikuś, Pan Pikuś.
Oczywiście znalazłam Supermena, który z kabli pomógł mi odpalić to badziewie.
Nauczona doświadczeniem przejechałam kilkanaście km, żeby dać szanse na naładowanie akumulatora.
W drodze powrotnej postanowiłam zajechać na stacje na małe "tankowanko:, a co mnie spotkało?
Samochód oczywiście zdechł, ale to pozwoliło mi wykazać się sprytem i wiedzą na temat pompowania i nie tylko.

O tym poniżej.







Usmarowana w smarach, ale kolejny dobry uczynek spełniony, a co za tym idzie Pan, który miał szczęście stanąć na mojej drodze w ten feralny poniedziałek, też został zmobilizowany do pomagania mojej skromnej osobie.
Wiedza dotycząca Bar-ów w kołach samochodowych każdej kobiecie się przyda, zwłaszcza gdy pod kompresor na stacji benzynowej podjeżdża Pan o kulach, który z pompowaniem kół w swoim zielonym Seacie ma delikatne problemy ze względu na swoje dolegliwości.
O jak mi trzeba było tego pompowania, zwłaszcza,  że mój akumulator is dead, a Pana był w pełni sprawny.
Koło Pana napompowane i jeszcze okazja żeby pokazać,  że i baba wie jak sobie z kablami poradzić żeby odpalić Francuskie Gówno, bo oczywiście nie omieszkałam Pana poprosić o użyczenie mi na chwilę swojego akumulatora, żeby ruszyć to Francuskie Gówno z miejsca i dojechać do domu.
Uśmiech Pana, który widział jak baba sobie radzi z kablami - bezcenne, za nic nie musiałam płacić kartą MasterCard, no może w bliskiej  przyszłości będzie konieczność zapłacić za nowy akumulator, bo ten mój to się nadaje na śmietnik i niestety ładowanie pozwoliło mi tylko na dojechanie do domu.

Nie ważne, ważne, że udowodniłam sobie, że z każdej sytuacji jest wyjście. Czasem tylko trzeba się "usmarować w smarach Francuskiego Gówna" - człowiek tak łatwo się nie poddaje przeciwnościom losu i mimo, że czasem opadam z sił i wiary w siebie, to dzięki swojej determinacji i wierze w drugiego człowieka jeszcze niejedno "pompowanko" przede mną.

PS. Wiedza dla kobiet: czerwone to plus, czarne to minus - jakbyście chciałby odpalać auto z kabli.

niedziela, 29 czerwca 2014

Surykatka do szczepienia

Kolejna przygoda z serii " podróże do Częstochowy".
Wiecie jak wygląda Surykatka? Takie słodkie zwierzątko, które staje na tylnych łapkach, żeby wypatrywać zbliżającego się niebezpieczeństwa i przez to chroni swoje stado. Zwierzątko niezmiernie urocze, płochliwe, ale jakież odpowiedzialne. Jadąc na ostatni przed wakacjami zjazd na uczelni miałam okazję obserwować surykatkę- człowieka i doszłam do wniosku, że jeżeli surykatka - zwierzątko jest pod ochroną (nie wiem czy jest) to surykatka- człowiek na to za cholerę nie zasługuje. Spotkanie wściekłej surykatki ( tak będę nazywać tą Panią) już od początku zwiastowało ciekawą podróż.
                                          



Stoję w kolejce, żeby wsiąść do busa, a Wściekła Surykatka przepycha
się " na chama", bo niby ona czeka na przystanku od 5 rano i ma takie prawo, żeby wsiadać pierwsza.  Hello kobieto, czy ktoś Ci zabronił przeczytać na bilecie, że odjazd jest planowany na 5:45. Miałabyś czas żeby rozsmarować sobie krem Nivea, którym jesteś tak solidnie wymazana na buzi, że przez tydzień Ci się to nie wchłonie.  Co tam krem, czepiam się. 
Wściekła Surykatka wsiadła niczym królowa - ruszamy.
Małym szczegółem było to, że kierowca,  swoją drogą starszy,  miły Pan,  uruchomił nawigację,  która głośno wydawała komendy typu " skręć w prawo", " za 500 metrów na rondzie jedź prosto, drugi zjazd". Mały szczegół,  ale kto teraz jeździ bez nawigacji. Jak się potem okazało,  to nie był mały szczegół,  oj nie był.
Kierowca korzystał z nawigacji,  bo po pierwsze:
pierwszy raz w życiu jechał do Częstochowy,  a po drugie za cholerę nie rozróżniał stron. Skręć w prawo jako komunikat był dla niego zrozumiały tylko,  gdy widział to na mapce. W formie głosowej, to było mniej więcej to samo co dla mnie instrukcja obsługi w języku chińskim.
Dziwna przypadłość.
Wracając do Wściekłej Surykatki.
Panią irytowało wszystko. Od słońca, które świeciło przez szybę rozkosznie, po piosenkę,  która akurat leciała w radio. Jak można było się zorientować była i jest zagorzałą katoliczką, która jechała do Częstochowy w celu oddania się pogłębionej modlitwie.
Szkoda tylko, że oznajmiła głośno o swoich niecnych zamiarach wobec swojej koleżanki,  która nieprecyzyjnie udzieliła jej informacji dotyczącej peronu, pod który będzie podjeżdżał bus.
"Zabije małpę, zabije!!!!"           
Wściekła Surykatko przypominam o szóstym przykazaniu w Dekalogu: "Nie zabijaj".
Jedziemy w kierunku, który wyznacza nawigacja.  Wściekła Surykatka z każdą pretensją w głosie podnosi się, kładzie swoje łapki na oparciu krzesła i nosowym głosem,  którego osobiście nie znoszę,  wyraża swoje niezadowolenie. Ilość przysiadów do samej Częstochowy - porażająca.  Pogratulować kondycji.
W samej Częstochowie przeszła samą siebie, bo oczywiście kierowca się zgubił i nie mógł dojechać na miejsce. Godzinne krążenie po mieście w poszukiwaniu dworca u każdego wywołało poruszenie, ale to co robila  Wściekła Surykatka to już był szczyt szczytów.  Częstotliwość przysiadów wzrosła do 20 na minutę.  Z każdym podniesieniem się wydawała przeraźliwie komunikaty typu " Niech mnie Pan natychmiast wypuści" "Spóźniam się właśnie na mszę"  itp.itd
Kierowca zdenerwowany sytuacja, a ta piszczy jak opętana. Miałam ochotę ja ogłuszyć. Jako empatia, mimo że nie jestem praktykującym katolikiem, wiedziałam,  że byłoby to złe.
Dojechaliśmy!!!
Kierowca nas, pasażerów przeprosił.  Każdy starał się wykazał się zrozumieniem i życzył mu szczęśliwego powrotu do domu. Tylko Wściekła Surykatka rzuciła hasło, że to było niedopuszczalne i pobiegła oddać się modlitwie.      
Ja  - Was katolików,  którzy jeżdżą do Częstochowy, proszę o minimum ogłady i szczyptę świadectwa wiary, z którą tak się potraficie obnosić. To jest zwyczajnie ludzkie i nie kosztuje zbyt wiele wysiłku, a Wam nie przysporzy hańby. Tyle ode mnie.        
Oczywiście proszę tylko tych, którzy są niczym Wściekła Surykatka,  którą miałam okazję spotkać w busie.  Do reszty nic nie mam.

Pozdrawiam wszystkich ciepło z busa, którym wracam właśnie z Częstochowy.
Pozdrawiam i proszę o modlitwę czy jak kto woli o trzymanie kciuków.
Wracam z tym samym kierowcą!!!

wtorek, 24 czerwca 2014

Harry

„Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma, a ja w domu mam chomika, kotka rybki oraz psa” – znacie tą pioseneczkę, nie znacie, to warto poznać, bo o zwierzątkach będzie. Takich najbardziej ulubionych, takich, które potrafią postawić na nogi całe stado Białych mrówek*

Do rzeczy!
Siedzę w pracy, dzwoni Młoda. Młoda zapłakana , roztrzęsiona.
„Mamuś mam kleszcza!”
Uspokoiłam ją, zapewniłam, że zaraz pojedziemy do lekarza, kleszcza szybciutko wyjmie Pan lub Pani Doktor, niech się nie boi. I takim oto sposobem okłamałam swoje najukochańsze dziecko.
Zaraz się dowiecie dlaczego.




Izba przyjęć. „Białe mrówki” popierdzielają stadami po korytarzach, udają że są zajęte, nie zauważają nawet, że zapierdzielają cały czas w kółko.  Po prawie godzinnym wyczekiwaniu w kolejce do rejestracji słyszę diagnozę: „ My się tu kleszczami nie zajmujemy” Ciśnienie mi skoczyło, ale ok pytam zatem gdzie zajmą się moim dzieckiem, bo o nie chodzi bardziej niż o tego zapyziałego kleszcza.
Dostałam adres kolejnej Izby przyjęć. Jadę. I co? Kleszcz to taki skomplikowany zabieg, że nie mogą pomóc mojemu dziecku, skierowali mnie do lekarza rodzinnego. Białe mrówki* doprowadzają mnie powoli do białej gorączki. Jadę do rodzinnego, jak się domyślacie ciśnienie jest już na takiej skali, że lepiej do mnie nie podchodzić. Pani Pielęgniarka uprzejmie mnie informuje, że ona się boi wyjąć Kleszcza. Boi się!!! Tak, jest czego. Kleszcz przy wyjęciu zapewne atakuje i wbija się w głowę i wysysa mózg. Przy tej Pani nie musiałby się nawet dużo napracować przy wysysaniu.  „Może weterynarz pomoże” – słyszę poradę cenna, lekarską.
Młoda zaczynaj szczekać, bo zaraz jedziemy do weterynarza. Szlag by to. Dostałam skierowanie do chirurga, tak drodzy mili na zabieg, poważny zabieg, bo Kleszczowy.
Użyłam „ całego swojego uroku” w specjalistycznej przychodni żeby ktoś w końcu się zajął tym małym zasrańcem. Zasraniec( czyt. Kleszcz) nawet został nazwany przez moją Młodą – nazywa się Harry.

Pan Chirurg okazał się człowiekiem i przeprowadził operację w tak zabawny sposób, że obie z Młodą płakałyśmy ze śmiechu. Jest cudownym człowiekiem. Pokazał mi dokładnie jak takiego Harrego się pozbyć żeby na przyszłość nie liczyć na „ tych konowałów”. Serdecznie Panu dziękuje!!!

A Was Białe mrówki* niech Kleszcze obsiądą- wszystkich po kolei!


_______________________________________________
* Białe mrówki – to stada tępych leni, którzy mają czelność nazywać się lekarzami

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Bo dmuchać, to trza umić

Post z serii, jak zostałam bohaterem swego domu.
Jestem osobą, która lubi robić wszystko sama, taka Zosia- samosia. Jak dziś pamiętam sytuację, jak z rajstop montowałam pasek klinowy, który się zerwał podczas jazdy samochodem. Z wielką dumą odmawiałam kierowcom, którzy zatrzymywali się widząc sierotę na drodze, która usmarowana jak górnik udaje, że wie jak naprawić samochód. Wtedy poległam i musiałam niestety skorzystać z pomocy prawdziwego mężczyzny, żeby dojechać do domu.

Dziś jestem zwycięzcą!!!
Prosta rzecz. Pranie w pralce automatycznej. Wsadzić brudną rzecz, nasypać proszku, czy jak kto woli wrzucić kapsułkę, nastawić program i czekać, aż pranie się zakończy.




Emapatia nie czyta oczywiście informacji, która jak byk jest napisana na metce podróżnej torby: „ Nie prać” Swoją droga co za ciul produkuje torby, których uprać nie można. Tej mojej nie można jak się okazało, bo po pierwsze piękny napis Reebok po kontakcie z proszkiem staje się napisem BOK – oryginalnie jak cholera, a po drugie psuje pralki. 
Czemu psuje? Jak taka zwykła, mała podróżna torba może zepsuć pralkę, a no może.
Usztywnienie dna torby, to zwykła tektura, nie jakiś zajebisty materiał, ale papier, który w kontakcie z wodą robi się jak muł i zapycha pralkę na amen. Woda stoi, pranie stoi , pralka wyje jakby miała bóle porodowe. Co robić?
Jak udrożnić pralkę, po weekendzie mam tyle prania, że  nie pozostaje nic innego, jak usiąść i płakać.
Oooo nie – Empatia się nie podda tak łatwo. Nie poprosi nikogo o pomoc, tylko będzie bohaterem swego domu i naprawi pralkę, która podczas wirowania ma bóle porodowe
Chodziłam wkoło pralki z 60 minut, 60 minut spaceru wkoło pralki, aż w końcu spadł na mnie geniusz. Ten muł zapchał wąż, przez który pralka wypuszcza wodę – zabieramy się za kontakt z wężem zatem. Ni cholery nie wiem jak go odkręcić, ni cholery nie widać zapchania w końcówce, która jest wylotem dla wody i wsadzona jest w bok ( znów BOK) wanny.
Jak go zatem przepchać? Kolejny geniusz – przedmucham węża. To co zapchało, wróci do pralki i będziemy uratowani.
Ostrzeżenie:
Końcówka węża, która jest wylotem dla wody, jest tak paskudna, że pamiętaj żeby przed procesem dmuchania zdezynfekować ją wszystkim co masz w domu do dezynfekcji. Możesz nawet tym gardło przepłukać, co by dmuchało się lżej.
Na szczęście płuca mam zdrowe i jak dmuchnęłam w węża, to do pralki wrócił ten muł, bleeee wygląda jak ogórek i chleb, który wraca po mocno zakrapianej imprezie otworem gębowym.
Po pozbyciu się mułu z bębna pralki jestem bohaterem swego domu, który dmucha węża na całego.

Kobiety kochane! Po cholerę Wam spec od pralki, który za grosz nie przypomina naszego słynnego polskiego hydraulika, za naprawę będzie żądał minimum 100 zł, które można przeznaczyć na waciki. Po cholerę? Nie lepiej nauczyć się porządnie dmuchać węża i być bohaterem swego domu! 
Ja wybieram dmuchanie :) 


czwartek, 19 czerwca 2014

Młode, które potrafi doprowadzić do łez w kilka sekund

Nie będę pisać, bo nie potrafię opisać uczuć, które mną targają teraz.
Chce się z Wami podzielić tylko tym, co zrobiło moje Młode.
Wstawiło fotę na fejsa z takim opisem:

"Mama to osoba, która kocha nas tak bardzo, że czasem nie rozumiemy jej miłości. Mama to osoba, która sprawia, że czujemy się najlepsi... Czujemy, że nie ma lepszych od nas. Mama jest osobą, dla której szczęściem jest nasz uśmiech. I która cierpi, gdy jest nam smutno. Mama jest osobą, która nas wspiera. Mama... Mama jest wszystkim"

FOTA: 

środa, 18 czerwca 2014

(Mt 5,43-48)

  "Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski."
(Mt 5,43-48)

Poważnie się zrobiło, a jak. Wierzący czy niewierzący, praktykujący czy niepraktykujący, biały, czarny i zielony, każdy człowiek powinien w mojej opinii po części czerpać z tego, co niesie ze sobą powyższy cytat.
Dlaczego? BO TAK – uwielbiam to sformułowanie, a na serio, serio, to uważam, że warto czasami nawet nieprzyjacielowi okazać serce, bo takie postępowanie najbardziej w niego ugodzi. Może da mu do myślenia, a może i nie, ale Tobie zapewni spokojne sumienie i lepszy sen. Empatia lubi spać spokojnie, oj lubi.
O czym będzie mowa?
 O tych mendach, które marnują nasz cenny czas wydzwaniając z ofertą najbardziej zajebistego Internetu, ubezpieczenia czy też głupich garnków, które same gotują i się zmywają. Większość ludzi na słowo telemarketer czy sprzedawca telefoniczny pieni się, zielenieje, ciśnienie mu wzrasta i najchętniej, by mu nawsadzał  kilka soczystych epitetów, typu złodzieju, oszuście, świnio – czy jak kto woli.
Ja mam inny sposób na takich. Stosuje go od dawna i zazwyczaj taki sprzedawca po rozmowie ze mną z uśmiechem dzwoni do kolejnego Klienta, niektórym zdarza się nawet poryczeć ze śmiechu. Ja po takiej rozmowie sprzedażowej mam „ banana na buzi”, bo wiem że niewinnemu „ wciskaczowi gówna” nie podniosłam ciśnienia stwierdzeniem: ” wsadź se to Pan w ….”





A wygląda do tak:
Sprzedawca: „ Dzień dobry dzwonie do Pani z zajebistą ofertą bla, bla bla „ – cienkie chwyty sprzedażowe

Empatia – słucha z uwagą, jeżeli jego monolog nie trwa dłużej niż minutę nie przerywa, jeżeli trwa to rzecze:
„Proszę Pana dzwoni do mnie Pan z fascynującą ofertą, ale muszę Panu przerwać, żeby Pan wiedział jak mnie zadowolić jako przyszłą Klientkę Państwa firmy, bo rozumiem, że chce mnie Pan zadowolić jako przyszłego Klienta”

Sprzedawca: „ No oczywiście, wszystko dla naszych Klientów bla bla bla”

Empatia: „ Pierwszym krokiem  do tego żebym stała się mega zadowolonym Klientem będzie wykonanie mojej prośby”

Sprzedawca: „ yyyyyyy”

Empatia: „ Proszę wziąć karteczkę i coś do pisania, będę dyktować. Mogę? No oczywiście, że mogę zatem dyktuje: 48521 4125885 0000 …. Itd. Zapisał Pan?”

Sprzedawca: „ yyyy, tak”

Empatia: „ Zatem proszę Pana, proszę ten numer wprowadzić w umowę, którą nie omieszkam podpisać z przeogromna radością pod warunkiem, że będzie tam informacja, że na ten numer konta co miesiąc będziecie mi przelewać kwotę 50 zł np. – zachłanna nie jestem, za korzystanie z Państwa usług”

Sprzedawca: „ ale jak to?”

Empatia: „ No tak, chce Pan mnie zadowolić? Chce!!! Zatem taka umowa mnie zadowoli, a Pan będzie miał cel sprzedażowy wyrobiony i będziemy wszyscy szczęśliwi, bo ja chce korzystać z Internetu, garnków czy co tam Pan sprzedaje, ale za darmo z niewielką dopłatą. Gdybym chciała zapłacić i gdybym miała potrzebę zakupu, to bym do Pana zadzwoniła sama, a skoro nie dzwonię, to znaczy, że nie potrzebuje. Jednak jestem tak otwartym na propozycje człowiekiem, takim fantastycznym Klientem, że może Pan mi sprzedać co pan chce, ale tylko na warunkach , które mnie zadowolą do końca.  Kiedy mogę się spodziewać kuriera z umową?”

Sprzedawca: „ yyyy to chyba Pani nie zadowolę”

Empatia: „ Następny proszę!!!”


Nie traktujmy sprzedawców jak wrogów, oni nimi nie są, oni chcą spokojnie sprzedać garnki, których za cholerę nie potrzebujemy, ale taka jest ich rola. Bądźmy dla nich mili i uprzejmi, aby i im żyło się lżej.

AMEN



wtorek, 17 czerwca 2014

Wyśpiewane do „Rexony”


Kto nie śpiewał do dezodorantu, ten nie miał szansy skosztować tego, co mogło doświadczać kiedyś moje pokolenie. Eee stara się odezwała.

Utwór, o którym będzie mowa w poście, wydano w czasach kiedy mnie w planach nie było, nie było w planach nawet mojego, o 8 lat starszego, brata. Jego nigdy nie było w planach zresztą – był darem od losu, oooo tak.

Jak dziś pamiętam, jak mi się oczy świeciły w momencie, gdy pierwszy raz usłyszałam  „groszki” – świecą do dziś zresztą, tylko chyba już inaczej, bo wtedy to były tylko zwykłe „grosski”, teraz ta piosenka wplata się w moje życie czasami, aż za bardzo.

Dziś znów napotkałam ją przypadkowo, bo zawsze tak jest. Zawsze wraca w momencie, gdy stoję na rozdrożu. Maślane oczy wróciły, przyszła z nimi refleksja, że czasem powinno się polubić swojego własnego „stracha na wróble”, przez którego niejednokrotnie ucieka nam w życiu coś, co mogło być wartościowe, a my zwyczajnie pozwalamy mu się jedynie wspinać po murze „naszego strachu”, nie pozwalamy mu wejść do domu. Jeszcze nie udało mi się odpowiedzieć na pytanie: "Dlaczego tak jest?" i całe szczęście, jeszcze mam wiele rzeczy do odkrycia i poznania w swoim życiu.

Tak, czasami mi się zdarza pisać w taki sposób, że sama tego do końca tego nie rozumiem.

Na usprawiedliwienie mam jedynie, to: 
Miłego słuchania!

Amelinium


Empatia stara się zawsze zrozumieć drugiego człowieka, ale czytać w myślach nie potrafi i nie chce się tego uczyć, bo woli się uczyć np. jazdy konnej - bez skojarzeń proszę
Natura dała nam języki, które nie tylko służą do lizania czy wypinania, natura dała nam oczy, które nie służą tylko do patrzenia na swój własny czubek nosa.
Natura dała nam umiejętność komunikacji werbalnej i niewerbalnej. Jeżeli chcesz mi coś przekazać, to zwyczajnie podejdź, popatrz mi w oczy i powiedz. Najlepiej w języku polskim, w „ingliszu” też zniese.

Taki oto apel, skromny i delikatny jak na Empatie. Piszę do wszystkich tych, którzy myślą, że ja będę się wszystkiego domyślać z gestów czy z czynów. Ja lubię jak mi się mówi wprost, że się mnie lubi, ale też jestem w stanie znieść przekaz typu: „ Ty głupia jędzo – I hate you”

Wystarczy mi o tym zwyczajnie powiedzieć. Ja już tą wiedzę odpowiednio spożytkuje – zapewniam. Jeżeli Cię na to nie stać, to proszę, błagaaaaaaaaam, nie zawracaj mi gitary i użyje sformułowania, którego kiedyś używałam w nadmiarze: „ Daj mi święty spokój”. Z racji mojego dobrego serduszka polecę też jakiś kurs z zakresu komunikacji.

Polecam  uczyć się od mistrzów:



Amen.

sobota, 14 czerwca 2014

Hubert - myśliwy, który poluje na muchy.

Jeżeli ten wpis zaczyna czytać jakiś Hubert, który zna mnie lepiej niż ochroniarz w portierni, to ja mu współczuję. W głowie Huberta, który mnie zna lepiej niż ochroniarz kłębi się teraz pytanie, pytanie-krzyk:
 " Co ja jej takiego zrobiłem? " Hubert, który mnie zna lepiej niż ochroniarz wie, że ja pisze zawsze tylko pod wpływem silnego bodźca emocjonalnego, wie też, że o facetach mogę mieć jedno zdanie: " Won do lasu zbierać jagody, bo polować,  to możesz na muchy co najwyżej"
Hubert oddychaj,  strzel sobie „setę”, podobno po alkoholu świat wydaje się piękniejszy lub weź ten wpis na klatę i go przeczytaj,  a ja obiecuje, że nie pośle Cię na jagody w lutym tylko w lipcu. Czy w  lipcu są już jagody?   Yyyyy są.

Źródło: http://belkotliwosc.blox.pl/2012/01/muchy-muchy-i-muchy-ludzie.html 


Bedzie o Hubercie, który skradł mi serducho. Dobijał się do niego jakieś 4 miesiące, ehhh jaka ja jestem niedostępna. Skradł je dziś w ciągu 1,5h. To jest prawdziwy facet!
Hubert to chłopiec, który jak patrzy na mnie, to wiem, że nie widzi we mnie kobiety, tylko kompana do zabawy, do kieliszka soku pomarańczowego, do pobycia razem.
Jak patrzy, bo Hubert to gość, który nie chce patrzeć, może mieć mnie głęboko, bo może, bo kim niby ja jestem dla takiego Huberta.
Hubert ma 5 lat -aaaaaaaa za nieletnich się wzięła - gdzie jest numer na Policje, gdzie jest numer do Rzecznika Praw Dziecka.
Hubert potrzebuje kontaktu z babami, takimi jak ja, ale też z facetami takimi jak ty, Hubercie, który to czytasz i nadal nie wiesz o co mi chodzi.

Hubert urodził się z darem wrażliwości, o której Ty czy ja możemy pomarzyć. 
Hubert chce troszkę zmniejszyć swoją wrażliwość, bo świat z pozoru nie jest taki piękny, nie jest jeszcze w pełni gotowy na przyjęcie takich wrażliwych. Świat i ludzie jest szary jak papier toaletowy, chyba że zdarzy się, że jakiś wyjątkowy gość, który na chwile go pomaluje.
Pomóżmy pomalować świat Huberta, dajmy mu szanse, na to żeby kiedyś sam poszedł na jagody, żeby polował na muchy. 
Żeby był i mógł skraść kiedyś serce kobiecie, która go pokocha na całe życie i będzie kazała mu zmywać gary z miłości.

Hubert ma autyzm, ma 5 lat, ma mamę, która nie boi się walczyć o dobro dziecka, jakaż ona do mnie podobna i jakaż inna, bo ja walczę mając u boku zdrowe młode.
Mama zaprasza do domu wszystkich chętnych, którzy mogą się z Hubertem pobawić, mogą pokazać mu wszystkie oblicza tego świata. 
Jest to metoda walki z wrażliwością Huberta, która da mu szanse na polowanie na muchy i na te jagody.
Ja tam byłam, mleko i miód, aaaaa, nie ja tam byłam i z Hubertem się bawiłam i zapewniam Was, że Hubert nie gryzie, jest uroczy i jaki przystojny, jak na swoje pięć lat.

Jeżeli Ty lubisz stać się dzieckiem na chwilę, a kto nie lubi ???
Też bądź!!! 
Hubert Ci to wynagrodzi swoim spojrzeniem, które mnie przyprawiło o szczyt zachwytu i radość przeogromną,
 O akcji możesz przeczytać tutaj:  http://panoramalubelska.pl/tag/pobaw-sie-z-hubertem/

A Ty Hubercik możesz czuć się zagrożony, bo ciocia  wróci i będzie chciała się jeszcze z Tobą pobawić.


piątek, 13 czerwca 2014

Zapraszamy do reklamy

Na warsztatach Empatia w Serocku była.  Z wielkim news' em do Was wróciła.  Koniec wierszyka.
Całą trasę Wawa- Serock zastanawiałam się dlaczego "towar", który jest tam tak ogólnie dostępny ciężko spotkać w innych częściach naszej pięknej ojczyzny. Ekonomista by mi zapewne wyjaśnił: "Jest popyt, jest podaż"
O nie!!!



Ekonomisto w to akurat nie mogę uwierzyć w przypadku tego "towaru"
Na potwierdzenie mojej tezy kilka przykładów:
1) Oscypek spod samuśkich Tater - popyt na ten serek jest zapewne w całym kraju, ale kupujemy go z przyjemnością tylko w Zakopanem
2) Jak pierniki,  to tylko z Torunia
3) Poznań - rogale marcińskie
4) Moja ukochana Lubelszczyzna - cebularz dla przykładu.



Produkty regionalne, charakterystyczne tylko dla danej miejscowości,  rejonu.
Tak to jest to!
Pragnę Wam kochani przedstawić kolejny "produkt", który udało mi się namierzyć na trasie Warszawa - Serock.
Nie miałam okazji spróbować,  bo nie gustuje w takowych. Dostępność i taka szeroka gama tych produktów dała mi do myślenia i uświadomiła,  że widocznie jest to produkt regionalny.
Jeżeli ktoś będzie miał okazję skosztować tego luksusu, proszę o opinię. 
Już wyjaśniam o co chodzi.
Miejscowość Marki,  droga przez las,  na metr kwadratowy, w mojej ocenie, przypada tam minimum jedna Pani w spódniczce,  która przypomina bardziej pasek u spodni niż spódnice.  Do wyboru, do koloru.
Dlaczego tam?
Odpowiedź,  moim zdaniem oczywista.
W żadnym zakątku naszej pieknej ojczyzny nie znajdziecie takich "tirówek" jak w miejscowości Marki, bo są to "MARKOWE TRIÓWKI"
Chyba pominnam "w reklamie robić"
Prośba, szczególnie do Panów,  o potwierdzenie jakości "Markowych Tirówek" - oczywiście po skorzystaniu.
Trzeba koniecznie wzbogacić listę naszych regionalnych produktów.
PS.  Empatia zmeczona po podroży - wali jej w dekielek. Wybaczcie!

czwartek, 12 czerwca 2014

Odgrzewane kotlety

Tytuł może mylić, bo nie będzie o żarciu, ale o tym co „żarcie” może zrobić z dziecka, które mamusia karmi łyżeczką do 15 roku życia. Taaak karmi, wyciera nosek, wiąże sznurówki i całuje w bąbelek po ugryzieniu komara.  

Żeby było pikantnie będzie o chłopcu, który w mojej spaczonej wyobraźni tak został wychowany, a ja miałam okazję zobaczyć go w towarzystwie mamusi podczas mojej podróży na uczelnię. Tak, tak macie do czynienia z kobietą, która jeszcze się uczy i uczyć się będzie całe życie.
Do rzeczy!


Jedzie do Częstochowy matka i syn.
Szanowna mama lat, na oko moje 70, syn po 40. Mama schludna, syn schludny. Mama w okularach, syn w okularach. W pierwszej chwili byłam przekonana, że syn towarzyszy mamie jako opiekun w pielgrzymce na Jasną Górę. Z rozmowy wynika, że jadą w jakiejś intencji. 

Przystanek w Piotrkowie, jak to w Piotrkowie leje jak wszędzie. 

Syn po 40 postanawia iść do WC.
Ludzka rzecz, pęcherz nie studnia. Zresztą sama też to robię w Piotrkowie. Lubię to miasto, bo wizyta w nim przynosi mi zawsze ulgę .
Syn mówi mamie, że idzie i w jakim celu " siku". Mama, że z nim to go zaprowadzi. O w mordę myślę. Syn wygląda na zdrowego i na ciele i na umyśle. Syn się zgadza, mama z nim pakuje do WC. Może spodnie trzeba poprawić chłopcu. No comment. 
Jedziemy dalej. 
Mama, która prowadza syna do ubikacji zaczyna opowiadać sąsiadce z busa w jakiej to intencji jadą. Modlić się o opamiętanie dla żony syna, której grzechu się zachciało i rozwodem Adasiowi grozi. Przytaczanie dalszej dyskusji pogrąży tylko syna, wiec nie zrobię z niego przydup... i mamisynka
Syn się nie okaże się takim przydup. .em jak się wydaje, bo mam cichą nadzieję, że szanowną mamusie w tej Częstochowie zostawi i o własnych siłach niczym prawdziwy macho wróci do żony. Innego sensu podróży nie widzę. ..

PS. Imię syna zostało zmienione.



środa, 11 czerwca 2014

SS - co to jest?

Nie bać się , słońce mi jeszcze nie zaszkodziło. Nie będzie o "hitlerach", ten post bardziej można odnieść do Szarych Szeregów, ludzi korpo, którzy pracują w takim tempie jak rozmarzające się króliki.
 Kto nie pracował w korpo, ten nie wie ileż kreatywności może drzemać w ludziach zamkniętych w kartonowych pudłach, w klatkach procedur, regulaminów i innych tym podobnych dziwolągów.


OBRAZEK LAJT




Oto przykład.

Wiecie co w korposlangu oznacza SS?
Empatia wyjaśnia:
Self service to serwis, dzięki któremu klient kupujący np. samochód sam sobie wybiera kolor samochodu, sam za niego płaci, ba nawet sam tankuje i to jeszcze przez Internet.
Pięknie i jak wygodnie, ja to lubię, ale czy lubią to nasi klienci, przyzwyczajeni do czasów papieru toaletowego, za którym stało się godzinami w kolejce, do tony makulatury, do Pani w kasie, która darła się jak opętana " Następny, szybko, bo zaraz mam przerwę". Żeby zachęcać Klientów do korzystania z takich serwisów, takie korpoludki jak ja stają na głowie czasem, nieba chcą Klientowi przychylić, a ten co. Ma to głęboko!

Do rzeczy Empatia!

Dostałam zadanie do wykonania, żeby jakoś przekonać naszych milusińskich, że SS jest the best.
Zadanie wykonane, pokazać Wam go nie mogę, bo to tajne przez poufne, ale podzielę się załącznikiem, który wysłałam do zadania, żeby umilić komisji czytanie makiet, planów projektu i innych "korpodokumentów".







OBRAZEK HARD


Pytanie do Was kochani.
Czy powinnam szukać nowej pracy?

wtorek, 10 czerwca 2014

Wesoły autobus


Geny, geny, geny - moje podejście do życia, osobowość skądś się musi brać.
Oby Wam troszkę ten obraz przybliżyć poczęstuje Was "świeżą bułeczką"

Bunia ( czyt. mama) spędziła weekend z Młodą w moim mieście podczas mojej nieobecności ( zjazdy, delegacje). Bunia musi kiedyś wrócić do domu, wiec pojechała.
Mamy taką niepisaną zasadę, że jak gdzieś jedziemy, to po podroży dzwonimy do siebie i mówimy, że podróż zakończyła się sukcesem itp.

Dzwoni wczoraj do mnie po południu Bunia i rzecze:
" Żabko wiesz co się stało. Wsiadam do autobusu, kupuje bilet do domu, zajmuje miejsce siedzące. Przysnęło mi się i obudziłam się w Zamościu"



"Gdzie???"

" No przespałam przystanek i obudziłam się 60 km za daleko"

Powyłam się ze śmiechu i nie skojarzyłam w pierwszej chwili, że nie ma opcji, żeby jadąc do domu Bunia jechała w stronę Zamościa.
Ryczę ze śmiechu do słuchawki, a Bunia dalej swoje:

" Udało mi się hihihi. Żabko nie przespałam, ale chciałam Ci humor poprawić, to taki żart wymyśliłam"

Buniu jesteś zajebista ( czyt. Mama najlepsza w całym kosmosie)

Amen

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Szkocko- polska krowa

Znacie Księgę Rodzaju 41 o klątwach, szarańczach, głodzie i o krowach.
Chciałam jakiś zgrabny wstęp zrobić do postu, bo o krowach będzie. Nie wyszło mi???

Jeżeli nie wiecie, co to księga rodzaju, nie wiecie kim był Faraon, ba nie wiecie co to krowa, to proszę o opuszczenie bloga. Nie piszę tego, żeby kogokolwiek oskarżyć o skrajną niewiedzę, ale po to żeby oszczędzić Wam czytania czegoś, co będzie dla Was niezrozumiałe, będzie w Was wzbudzało emocje, które ja nazywam „ skrajnym wkur…”- [ cenzura] – Empatia na to nie pozwoli,  w trosce o Wasze zdrowie psychiczne.

Wracając do księgi rodzaju, to moja historia jest zupełnie przewrotna i  w "mojej klątwie" to tłusta krowa zjada chudą. Życzę tego każdemu.  Żeby było zabawniej ta chuda krowa ma grzywkę, która jej przysłania cały świat, nie widzi tego, co dla innych jest oczywiste, tak jak na obrazku niżej. Szkocko – polska krowa, ślepa jak cholera, która, zgodnie z  moja wersja „księgi rodzaju” żyje sobie spokojnie przez prawie 7 lat i nie widzi, że czarne  jest czarne, a białe jest białe.



W tym momencie większość czytelników robi wielkie oczy i zamartwia się, że czyta post Psychopatii. Bez obaw, to nadal ja. 
Tłumaczę na język polski.

Ja Empatia – jestem osoba, która w każdym człowieku widzi, stara się widzieć dobrego człowieka, szuka w nim dobrych cech, próbuje te cechy wydobyć na światło dzienne. Czasami mi się to udaje, a czasami nie. Jako uparte ciele ( czytaj krowa szkocko- polska) stara się z całych sił pracować nad sobą, ale i nad innymi w imię sloganu „ żeby innym żyło się lżej” i cholera nie znosi porażki. Żebym miała do czynienia z najgorszym człowiekiem tego świata ( nie wiem czy taki istnieje, chce wierzyć, że nie ma), to i tak wyciągnę do niego rękę. Będę się starała pokazać mu i sobie jakie ma dobre serduszko, chociaż on tego serca nie ma wcale. Taki ze mnie dziwoląg. Co za tym idzie?

To ciele (czytaj krowa szkocko- polska) właśnie dostało dar od losu, bo przyszedł fryzjer i jej obciął grzywkę, nierówno to nierówno, jakoś to przeżyje.  Po 7 latach pracy nad wydobyciem dobra z osoby, która de facto, jest zapatrzona tylko w siebie, nie widzi nic poza sobą, nie dba o uczucia innych, po 7 latach przyszedł fryzjer i mi obciął grzywkę i jestem krową bez grzywki, ale za to widzę i wiem, że czasem zwyczajnie warto pomyśleć troszkę o sobie, a nie ratować świat.

Po co ten post, dla mnie i dla Was.
Po to, żebyście czasami dbali też o siebie i swoje potrzeby, bo gdy będziecie tylko chudymi krowami, to mleka z tego nie będzie !



czwartek, 5 czerwca 2014

Prośba matki desperatki

O mnie będzie mowa, ba więcej, będzie mowa o młodej, a dokładniej o moim szalonym uczuciu do niej.
Jestem matką z lekkim odchyleniem od normy - tak twierdzę ja, tak twierdzi młoda, tak twierdzą jej znajomi, moi znajomi i cały świat. Nie pozostaje mi nic innego jak się z tym pogodzić.
Jestem pogodzona zatem.

Moja młoda szaleńczo zakochana  w swoim idolu ( Dawid Kwiatkowski) daje mi popalić na każdym kroku.
Ozłocę człowieka, który jej wybije z głowy tą fascynację. Dużo nie mam, ale ciasto mogę upiec chyba, nawet bez zakalca. Młoda się szykuje na koncert, który niedługo się odbędzie w naszym mieście.
Co się z tymi przygotowaniami wiąże? Oj, nie opisze tego, bo rodzi to poważne zagrożenie, że moje młode będzie wymagało hospitalizacji w szpitalu bez klamek - joke.
Młoda się szykuje na koncert, szykuje się i ja.
Jak to robię przeczytajcie.


Cześć Dawid, 
Jak ja Ciebie nie cierpię, codzienne „ Biegnijmy” , które rozbrzmiewa w pokoju mojej córki doprowadza mnie do szału. Budzę się z tą piosenka i zasypiam. Mam jej już serdecznie dość! Szanuje Cię jako „małolata”, który dzięki swojemu uporowi osiągał,  to co osiągnął, ale moja rockowa dusza cierpi katusze, gdy słyszy dzień w dzień to „Twoje Biegnijmy” w wykonaniu mojej córki
Do rzeczy.
Jestem mamą 12-letniej Kunegundy, która  oszalała na Twoim punkcie. Musze szanować jej wybór, gdyż sama pamiętam jak śpiewałam „ Orła cień” do dezodorantu, a moja mama chodziła ze stoperami w uszach  
Szanuje i  nawet czasem z „wielkim  bananem” na buzi słucham jej coverów Twoich piosenek. 
Wielkim marzeniem Kunegundy jest zdjęcie z Twoja skromną osobą, dlatego proszę Cię jako matka, o to żebyś tą moją pociechę zaprosił na scenę podczas koncertu, który się odbędzie w naszym mieście*. W innym wypadku będę zmuszona sama wparować na tą scenę. Ucierpi na tym moja i Twoja renoma – joke.

Pewnie  odbierasz takich wiadomości tysiące, jak nie miliony. Liczę na to, że przychylisz się do prośby matki, a ja obiecuje, że będę wspierać moją córkę w tym co robi. Przecierpię nawet Twoją kolejna płytę w domu.

Pozdrawiam i życzę samych sukcesów 
mama Kunegundy

PS. W załączeniu zdjęcie moje i Kunegundy, żebyś się nie obawiał tego spotkania."

Jakie jesteśmy sympatyczne


PS. Oczywiście Kunegunda nie wie  o tej mojej wiadomości, więc jeżeli  mnie zdradzisz  będę miała „przerąbane”  

Wiadomość została wysłana kilkakrotnie do idola na jego FB, na adres kontaktowy na jego blogu, do jego menegera.
Jak myślicie gdzie mogę jeszcze ? 
Koncert lada dzień.

PS. Moja młoda nie ma na imię Kunegunda - tak bym jej nie skrzywdziła :)
PS.* - oczywiście podałam mu nazwę miasta, Wam do niczego nie jest potrzebna.


środa, 4 czerwca 2014

Gruba baba z wąsami

Gruba babo z wąsami

Uprzejmie informuję i obiecuję, że na najbliższe urodziny otrzymasz cały pakiet naklejek "Nie parkuj jak łoś" w prezencie, jeżeli tylko masz na tyle wyczucia i smaku, że będziesz naklejać je sprawiedliwie.  Zapomniałaś nakleić je dziś na szybach osób,  które zaparkowały na miejscach dla niepełnosprawnych,  a zapewniam że nie mają oświadczenia o niepełnosprawności.  Sprawdziłam!
Nie zapominaj o tych, którzy zostawiają swoim autem inne samochody, nie zapominaj o tych, którzy stawiają swoje samochody na trawnikach. Sprawdziłam - nie mieli Twoich uroczych naklejek.

Moim jedynym grzechem było to, że zaparkowałam na chodniku dla pieszych, zostawiając oczywiście taką ilość miejsca, aby pieszy o normalnych gabarytach mógł swobodnie przejść. Rozumiem ponad metr szerokości nie był dla Ciebie wystarczający, żeby przejść swobodnie. Jest mi z tego powodu ogromnie przykro, zacznij się kochana zdrowo odżywiać, zażyj troszkę ruchu, osoba Twojej postury musi mieć w życiu ciężko, jest podatna na wszelkie choroby związane z otyłością, nie wspominając już, że ubrania ciężko w sklepie kupić. Żeby nie było, że mam coś do „grubych”, mam coś do grubych bab z wąsami, które bezmyślnie i niesprawiedliwie wymierzają sprawiedliwość.

Na jutro przygotuj kolejną naklejkę, bo jak przyjadę do pracy i będę ponad 30 minut szukać miejsca na parkingu, zważając na to, że nie parkuje na miejscu dla osób niepełnosprawnych, nie parkuje na trawniku, ba nie zastawiam innych- takie mam zasady, to na pewno stanę na Twojej drodze, bo wybiorę "mniejsze zło" i zaparkuje na chodniku dla pieszych, zostawiając odpowiednią ilość miejsca dla przeciętnego człowieka – Tobie to nie wystarczyło.

Jeszcze jedno kochana. Zrób coś dla mnie: zmień naklejkę!!!
Na mojej szybie powinno być:" Nie parkuj jak święta krowa" - ja jestem zodiakalnym bykiem. Do łosia nawet z tyłu nie jestem podobna.

Z pozdrowieniami
Empatia- psychopatia

PS. Dla wszystkich tych, którzy będą „wieszać na mnie psy” za złe parkowanie mam rysunek, który sama własnoręcznie narysowałam prawą ręką. Obrazuje on sytuację, którą opisałam wyżej.
Nie usprawiedliwia mnie w żaden sposób. Przepraszam, że zaparkowałam na chodniku dla pieszych, ale serio nie miałam gdzie. Mam nadzieję, że wywoła przynajmniej uśmiech na Waszych buziach.


Ja już się z tego śmieje i Wy też macie do tego prawo, ba nawet powinniście.

wtorek, 3 czerwca 2014

Gauss był matką!!!

Mama dumna, szczęśliwa mama.
Powód szczęścia opisany był tutaj
OOO nie tak szybko "mamuśka", z moją młodą jest jak z krzywą Gaussa.

Postanowiłam umilić mojej genialnej córce popołudnie, takie szare i ponure, po obwieszczeniu wyników testów koniecznie jakoś musi być inaczej.
Będę piekła ciasto!!!
Najlepsze pod słońcem, bo z ogromną dozą miłości, żebym nawet upiekła zwykłego murzynka.
Składniki kupione, zakasuje rękawy i do roboty. Wszystko dla młodej.
Ta siedzi przy kompie i sprawdza z wielkim zaciekawieniem na stronie OKE za co punkty zostały przyznane i gdzie dokładnie popełniła błędy



Po czym z wielkim zębiskami ( ten uśmiech zawsze coś znaczy, coś czego się boje) obwieszcza:
" Mamuś do 2-go miejsca mi zabrakło 2pkt. Wiesz za co mi zabrali?"
Mieszam ciasto, kremem smaruje i pytam oczywiście: "Za co serduszko? "

Ta jeszcze większy uśmiech, oczy jak 5 zł: " Za przecinki"

"Yyyyy, że jak za przecinki.  Źle wstawiłaś?"

Młoda: " Nieeee, ja ich wcale nie wstawiłam. Ja zwyczajnie mam uraz do przecinków. Kiedyś nie wiedziałam,  gdzie je wstawiać, teraz już wiem, ale tego nie robię.  Taka niemoc,  nie lubię przecinków,  to ich nie wstawiam"

Nosz ..... gdybym się tak tej masy do ciasta tyle nie nażarła, to bym.....
Kocham swoje dziecko, jestem oaza spokoju i wszędzie wstawiam przecinki.
Idę zjem jeszcze kawałek.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Jak słoń dostał skrzydeł

Skrzydła mi wyrosły w poniedziałek, ja pierdziele mogę lataaaaać. Niesamowite uczucie, zwłaszcza w dniu kiedy nic Ci nie sprzyja: jest poniedziałek, pada deszcz, ślimaki „pędzą” po chodnikach stadami, na korytarzu w bloku wali ( czyt. czuć okropny zapach) dżdżownicą. Ledwo się zwlekasz z łóżka, żeby pójść do pracy, a mimo to wystarczy chwila, jeden telefon żeby wyrosły Ci skrzydła, masz ochotę w powrocie do domu na ucałowanie każdego „pędzącego” ślimaka, każdego z osobna z tej radości.




Telefon z informacją, że Twoje młode zajęło 4 miejsce w teście, który zdało, który był mega ważny, który otworzy jej drogę do lepszej edukacji, yyyy co ja plotę, w Polsce nie ma edukacji. Mimo, że Cię szlag trafia, bo wiesz, że gdyby tylko na moment przysiadło do nauki byłoby „złoto lub srebro”, to masz gdzieś miejsce na podium, bo ta radość Cię tak pochłonęła, że masz ochotę słuchać piosenek „Dejwa” ( czyt. idol młodej, na którego masz uczulenie do tego stopnia, że wolisz już „ majteczki w kropeczki” czy „ona tańczy dla mnie”) 

Cieszę się z tego co mam, a mam dziecko, które ofiarował mi los zbyt wcześnie może, bo trzeba było pogodzić studiowanie, pracę  z pieluchami, kaszkami i tym wszystkim na raz. Teraz już mnie wzrostem przerasta, nawet czasami intelektem, podkrada mi ciuchy, buty na szczęście już są za małe dla niej przy tej wielkiej stopie. Cieszę się, że mogę z nią rozmawiać jak równy z równym, że czasem potrafi mi tak dogadać, że mam ochotę ją na księżyc posłać lub na Marsa, stamtąd pochodzi złoooo w mniemaniu młodej. Dla takiej radości, jak ta, zniosę wszystko, bo tylko młode Cię kocha  bezwarunkowo i tylko młode potrafi Ci dać tyle radości.

Gdy wpis dla kogoś jest niezrozumiały, proszę o wybaczenie. Pisała go matka w stanie euforii – wybaczycie. Wybaczymy!!!

PS. Młoda, nie licz na „gift’y” z tego tytułu, mogę Ci za to obiecać, że dziś w ramach nagrody szybko sprzątniesz pokój. Twój geniusz nie może przebywać w takim bałaganie, jaki można zastać w Twoim pokoju.