wtorek, 17 czerwca 2014

Wyśpiewane do „Rexony”


Kto nie śpiewał do dezodorantu, ten nie miał szansy skosztować tego, co mogło doświadczać kiedyś moje pokolenie. Eee stara się odezwała.

Utwór, o którym będzie mowa w poście, wydano w czasach kiedy mnie w planach nie było, nie było w planach nawet mojego, o 8 lat starszego, brata. Jego nigdy nie było w planach zresztą – był darem od losu, oooo tak.

Jak dziś pamiętam, jak mi się oczy świeciły w momencie, gdy pierwszy raz usłyszałam  „groszki” – świecą do dziś zresztą, tylko chyba już inaczej, bo wtedy to były tylko zwykłe „grosski”, teraz ta piosenka wplata się w moje życie czasami, aż za bardzo.

Dziś znów napotkałam ją przypadkowo, bo zawsze tak jest. Zawsze wraca w momencie, gdy stoję na rozdrożu. Maślane oczy wróciły, przyszła z nimi refleksja, że czasem powinno się polubić swojego własnego „stracha na wróble”, przez którego niejednokrotnie ucieka nam w życiu coś, co mogło być wartościowe, a my zwyczajnie pozwalamy mu się jedynie wspinać po murze „naszego strachu”, nie pozwalamy mu wejść do domu. Jeszcze nie udało mi się odpowiedzieć na pytanie: "Dlaczego tak jest?" i całe szczęście, jeszcze mam wiele rzeczy do odkrycia i poznania w swoim życiu.

Tak, czasami mi się zdarza pisać w taki sposób, że sama tego do końca tego nie rozumiem.

Na usprawiedliwienie mam jedynie, to: 
Miłego słuchania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz