Kto nie śpiewał do dezodorantu, ten nie miał szansy skosztować
tego, co mogło doświadczać kiedyś moje pokolenie. Eee stara się odezwała.
Utwór, o którym będzie mowa w poście, wydano w czasach kiedy
mnie w planach nie było, nie było w planach nawet mojego, o 8 lat starszego, brata. Jego nigdy nie było w planach zresztą – był darem od losu, oooo tak.
Jak dziś pamiętam, jak mi się oczy świeciły w momencie, gdy pierwszy
raz usłyszałam „groszki” – świecą do
dziś zresztą, tylko chyba już inaczej, bo wtedy to były tylko zwykłe „grosski”, teraz
ta piosenka wplata się w moje życie czasami, aż za bardzo.
Dziś znów napotkałam ją przypadkowo, bo zawsze tak jest. Zawsze
wraca w momencie, gdy stoję na rozdrożu. Maślane oczy wróciły, przyszła z nimi refleksja,
że czasem powinno się polubić swojego własnego „stracha na wróble”, przez
którego niejednokrotnie ucieka nam w życiu coś, co mogło być wartościowe, a my
zwyczajnie pozwalamy mu się jedynie wspinać po murze „naszego strachu”, nie
pozwalamy mu wejść do domu. Jeszcze nie udało mi się odpowiedzieć na pytanie: "Dlaczego tak jest?" i całe szczęście, jeszcze mam wiele rzeczy do odkrycia i poznania w swoim życiu.
Tak, czasami mi się zdarza pisać w taki sposób, że sama tego
do końca tego nie rozumiem.
Na usprawiedliwienie mam jedynie, to:
Miłego słuchania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz